Nagość wśród najbliższych członkiń mojej rodziny nigdy nie była tematem tabu. Mam zdjęcia z dzieciństwa, na których kąpiemy się w wannie w różnych konfiguracjach – ja z kuzynką, ja z kuzynką i moją siostrą, moja mama z dwójką dzieci i z jednym dzieckiem.
Nie wydaje mi się, żebyśmy z rodzeństwem mieli zakaz oglądania scen erotycznych w filmach (ale też produkcje oznaczone czerwonym kółkiem puszczano zwykle o takiej porze, że już dawno byliśmy w łóżkach). Pamiętam jedynie to śmieszne uczucie niezręczności, gdy oglądaliśmy je całą rodziną. Zasłaniałam też oczy, gdy film stawał brutalny lub obrzydliwy i pytałam tylko, czy już. Właściwie robię to do teraz.
Bardzo długo myślałam, że wszystkie piersi wyglądają jak piersi mojej mamy (a różnią się jedynie rozmiarem), wszystkie sutki – jak sutki mojej mamy. Tak, głównie chodziło o sutki. Te z filmów nie sprawiały wrażenia prawdziwych.
Mam wiele z mamy i mamy mamy. Być może w przyszłości będę wyglądać jak one. Mam te same kości jarzmowe, te same opadające powieki, te same proste, lekkie włosy. Są oczywiście pewne różnice, nie odziedziczyłam na przykład babcinych nóg, a szkoda, bo dziadek mówił, że „Danusia miała najładniejsze nogi we wsi” (niech was to jednak nie zwiedzie – ładne nogi niekoniecznie są podstawą dobrego małżeństwa). Żałuję też okropnie, że nie mam jej oczu, tak bardzo wyraziście niebieskich, bez nawet najmniejszej domieszki zieleni. Zastanawiam się, czy ten kolor był z nią od zawsze, czy też to wiek wpłynął na jego ostateczny odcień. Nie znałam jej młodszej, a zdjęcia w rodzinnym albumie są wyłącznie czarno-białe albo w sepii.

Pamiętam, jak ciało babci się zmieniało – najpierw, gdy rzuciła palenie i przytyła i później, gdy choroba, leki i brak apetytu skurczyły ją do rozmiaru 38. Pamiętam też, gdy jej krok zwolnił, a plecy wygięły się w łuk.
Widziałam babcię w ubraniu, w bieliźnie i zupełnie nago; na zewnątrz, w domu, w kuchni, w sypialni, w wannie i na toalecie (z oszczędności chyba – to by do niej pasowało – babcia często nie zapalała światła w łazience, zamiast tego zostawiając lekko uchylone drzwi). Wiedziałam dokładnie, jakie to ciało było w dotyku (miłe), znałam rozmieszczenie pieprzyków, a także pojedynczych białych włosków, które w pewnym momencie zaczęły się pojawiać w okolicy ust.
Twarz i szyja mojej drugiej babci miały barwę karmelu i były całe w głębokich zmarszczkach, trochę jak suszony owoc. Jednak pozostała część ciała, ta wiecznie ukryta, która nigdy nie była poddawana promieniom słonecznym, pozostała zupełnie jednolita, mleczna i gładka jak masło. Tak, babcia miała najgładsze plecy, jakie w życiu widziałam (i dotykałam). Jedynie skórę na jednej ręce – tej, na którą wylał się gar gorącej zupy – pokrywały łaty w kształcie kontynentów (mimo że babcia nie podróżowała zbyt wiele, jedynie w dzieciństwie, gdy po wojnie przesiedlano ludzi ze wschodu na tereny poniemieckie). Lekarze proponowali, że mogą przeszczepić w to miejsce skórę z jej pupy, ale babcia nie chciała. Nosiła długi rękaw nawet w największe upały.

Częściowo dzięki bliskim mi kobietom, a częściowo ze względu na fakt, że z natury dużo rozmyślam i lubię, gdy te moje myśli są spójne i mają jakąś logiczną podstawę, w którymś momencie w mojej głowie wyrosło zdanie: historia, którą opowiada moje ciało, nie powinna być powodem do wstydu.
I jak już wyrosło, to zostało. Okazało się, że nie jest rośliną sezonową.
Od niecałych dwóch lat prowadzimy z przyjaciółką (która – jestem pewna – ma mnóstwo własnych rodzinnych wspomnień związanych z cielesnością) markę bieliźnianą. Nazwałyśmy ją Cztery Litery – bo pasuje, bo śmiesznie, bo trochę się rymuje.
Nie pamiętam, czy od samego początku myślałyśmy o zaangażowaniu do sesji fotograficznej naszych mam. Bardzo możliwe. Na pewno zależało nam na inkluzywności i autentyczności. Chciałyśmy, by na zdjęciach ciała modelek-nie-modelek były pokazane takimi, jakie są, bez zbędnego retuszu, z całą ich historią. To normalne, że każda z tych historii będzie inna, unikatowa, że nie każda będzie przyjemna w odbiorze (to problem odbiorcy_czyni) oraz że ciało sześćdziesięcioletnie będzie opowiadało „więcej” niż to trzy razy młodsze. Początkowo oferowałyśmy wyłącznie jeden kolor – czarny. Gdy Nasti znalazła w hurtowni piękny, siwy odcień bawełny, uznałyśmy to za znak, chociaż w nie nie wierzymy. Silver is the new black. Pozostało tylko przekonać mamy.
Czy było to trudne? Ujmijmy to tak – nasze mamy bardzo nas kochają. „Jechałam z myślą, że robię to dla Ciebie. A podczas zdjęć zaczęłam robić to dla siebie” – powiedziała mi mama po sesji.
Autorka tekstu: Ania Kurecka – szczęśliwie niezamężna opiekunka kundelki w średnim wieku. Feministka. Razem z przyjaciółką współtworzy Cztery Litery, firmę szyjącą bieliznę ciałolubną. Jej teksty można przeczytać m.in. w zinie „Drama” oraz na blogu Your Kaya. Wciąż zdarza jej się określać częściej przez rzeczy, których nie lubi, niż przez te, które lubi. Przeprowadzała się ponad dwadzieścia razy i nie zawaha się zrobić tego ponownie. Obecnie mieszka w Lizbonie.
Instagram Czterech Liter: @literycztery
Zdjęcia: Angelika Marciszewska (@czulanaswiatlo) i Gabriela Syroka (@gabrielasyroka; backstage)
Redakcja: Anita Głowacka (22)
Linkedin: anitaglowacka1997