Wielka (nie)samotna podróż

Lato w Izraelu jest bardzo ciepłe. Przyjechałam tu sama na dwa miesiące. Jestem wolontariuszką w najwspanialszym hostelu na świecie. Co tydzień mam dwa lub trzy dni wolnego. Mogę wtedy robić, co tylko mi się wymarzy. Tym razem ruszamy z koleżanką nad Jezioro Galilejskie, aby zobaczyć kilka miejsc na jego północno-zachodnim brzegu. Nie chcemy na te kilka dni brać dużych bagaży, pakujemy wszystko w ilościach koniecznych, ale minimalnych. Każda z nas zabiera dużą butelkę na wodę i dużo uśmiechu. Decydujemy się na autostop – w ten sposób można poznać wspaniałych ludzi. No i wystarczy nam luksusu jeżdżenia autobusami, które są bardzo drogie – przynajmniej w Izraelu…

Jezioro Galilejskie, Izrael, 2018

Mniej więcej w połowie naszej wycieczki lądujemy na drodze między Tabgą a Kafarnaum. Nikt nie zabiera nas w dalszą drogę. Idziemy zgrzane południowym słońcem. Kończy nam się woda, nie mamy już też za dużo jedzenia, ponieważ zjadłyśmy je wcześniej, podczas przerwy z kąpielą w jeziorze. Nagle widzimy na poboczu drzewa mango i dojrzałe, soczyste owoce leżące na ziemi. Doceniamy najmocniej na świecie. Bo tyle wystarcza.

Spontanicznie autostopem przez kraje nadbałtyckie

Wrzesień, ostatni miesiąc wakacji maturalnych. Ruszamy do Wilna, nie mając tam miejsca na nocleg. Dopiero w Suwałkach piszemy wiadomości do harcerzy, którzy może by nas przygarnęli. Czekamy na dworcu na autobus do stolicy Litwy, gramy na ukulele i śpiewamy. Nie wiemy jeszcze, że tego wieczora godzinę spędzimy siedząc na naszych pleckach przy płocie szkoły, która już jest zamknięta, a w której miałyśmy spędzić trzy noce. Tak było.

Po tej godzinie przyjeżdża po nas harcerka, zaprasza do siebie do domu, daje jedzenie i łóżko. Gościnność. Kolejne dwie noce już w harcówce w szkole, tam jedzenie pianek roztapianych nad świeczką i spadanie w nocy z krzywej kanapy. Szczęście.

A dwa dni później ekipa zmienia skład i autostopem rusza do Rygi, Parnawy i Tallina. Spanie w klasztorach dominikanów i kempingach, czekanie przy drodze aż pięć godzin, przetrwanie w ulewnym deszczu i w upale. Ciągle szczęście. Tyle wystarczy.

Ostatni poranek ubiegłego roku

Wyjazd na przełomie lat, zaczęty w 2018, zakończony w 2019. Pięć miast w północnych Włoszech, Genua to trzecie z nich. Jest 31 grudnia, późne przedpołudnie. Budzimy się w hostelu już po godzinie wymeldowania. Zbieramy się szybko, żeby nie skłonić pracowników tego miłego miejsca do nałożenia na nas dodatkowej opłaty za spóźnienie. Co ze śniadaniem? Jemy w najpiękniejszym punkcie widokowym miasta, odkrytym dzień wcześniej. Siedzimy na murku, machamy nogami, domy są jakieś piętnaście, dwadzieścia metrów pod nami. Ludzie się z nas śmieją, my się zachwycamy. No bo czego potrzeba więcej, żeby dobrze zakończyć rok? Śniadanie w takim miejscu wystarcza.

Genua, Włochy, 2018, zdjęcie: Łucja Skolankiewicz

Wśród dobrych mieszkańców Kaukazu

Docieramy do Haghpatu o pierwszej w nocy, po wielu przygodach. Zdążyliśmy już zobaczyć stolicę Armenii, zdobyć Aragac – czterotysięcznik, popływać w Jeziorze Sewan na 2000 m n.p.m., obejrzeć różne klasztory. Jesteśmy zmęczeni, pełni emocji, zachwyceni widokami, pomocnymi ludźmi. Następnego dnia wybieramy się do Gruzji, autostopem przez granicę. Musimy trochę odpocząć. Kemping znajdujemy na Google Maps zupełnie przypadkiem. Staje się miłym miejscem wytchnienia. Do odpoczynku nie potrzeba nam kurortów, wystarczy skała nad przepaścią, z której widok jest oszałamiający. Wystarczy monastyr, w którym chwilę w ciszy można po prostu być. Wystarczy śniadanie złożone z pysznego sera i dżemu figowego. Wystarczy zwykły prysznic niewidziany od trzech dni. Haghpat wystarczy.

Haghpat, Armenia, 2019

Przejechaliśmy Gruzję wzdłuż i wszerz autostopem. Jechaliśmy z policjantem, pustym autokarem wycieczkowym i z gościem rozpędzającym się do 170 km/h na autostradzie. Spaliśmy w hostelu prowadzonym przez Jordańczyka, na pustym polu, gdzie gospodarz podarował nam koniak i wino, na opuszczonym placu budowy.

Na ostatnią noc docieramy do Kazbegów. Stąd ogląda i zdobywa się Kazbek, górę pełną majestatu. My nie mamy czasu na taką wyprawę, ale przecież musimy tu pobyć, popatrzeć, przejść się do klasztoru Cminda Sameba. Przecież już tyle za nami, a następnego dnia nocnym pociągiem do Baku. Zachwycamy się, podsumowujemy gruzińską część wyjazdu. Oglądamy zachód słońca nad ośnieżonym szczytem, słuchamy muzyki, wspólnie rozwiązujemy krzyżówki, fotografujemy, jemy arbuza łyżkami, bez krojenia. Jest błogo. Tyle wystarcza.

Kazbegi, Gruzja, 2019

Przez Baku, Sumagit (tam dostaliśmy arbuza), Șabran (tam miejscowi zaprosili nas na śniadanie i pozwolili się u siebie umyć) i Qubę (tam starsze panie pozwoliły nam spać w sadzie przy synagodze) dotarliśmy na koniec świata – do Xinaliqu. Droga, która tu prowadzi, istnieje od niedawna i kończy się na tej miejscowości. Dalej raczej na nogach i z wojskowym pozwoleniem. A później już granica państwa.

Xinaliq (czyt. Hinalug) ma swój język, swoją kulturę. Jest tu sporo bardzo starych kamiennych domków, kilka nowszych. Krowy, konie i owce chodzą przed siebie, wyznaczają niejako pory dnia – czas na pastwisko, czas na powrót do domu. Chcemy spać na małej przełęczy nad miejscowością. Tuż przed ruszeniem mam jednak mały wypadek, nie mogę iść. Wielkoduszni kierowcy z autostopu, którzy czekają z nami, aż wybierzemy miejsce na nocleg, wiozą nas do dolinki rzeki, gdzie według miejscowych pasterzy możemy rozłożyć namioty. Gotowi i najedzeni leżymy na środku pastwiska i oglądamy zachód słońca, a później wspaniałe gwiazdy (w tym te spadające!). Idziemy spać właściwie oniemieli z zachwytu nad ludzką dobrocią i pięknem świata.

Xinaliq, Azerbejdżan, 2019

Rano oglądamy wschód słońca. Krowy zaczynają dzień, nie przestają muczeć zdziwione tym, że niektórzy z nas o 6:30 jeszcze śpią. Pasterz pyta, czy mi nie zimno, stoję boso na trawie. Mówię z uśmiechem, że nie. Bo przecież właśnie o wschodzie, nie mając butów na nogach, gotowa zaraz wskoczyć do śpiwora z powrotem, przepełniona szczęściem, gotowa na ostatnie dni w Azerbejdżanie (które przyniosły jeszcze tyle dobra!) czuję, że mi wystarcza.


Autorka tekstu i zdjęć: Wanda Heydel – studentka hebraistyki, feministka, wielbicielka podróży, prowadzi o nich bloga (www.koleiny2.wordpress.com). Lubi poznawać różne kultury, porównywać je i uczyć się z nich.
Instagram: @wendyhey