Żałuję, że gdy byłam młodsza nikt nie powiedział mi, że żaden żywy organizm nie kwitnie wiecznie. Tak samo jest z przyjaźniami. Trwają czasem krótko, ale intensywnie. Kwitną, obiecując wieczność. A ludzie, jak wszystkie organizmy żywe, przechodzą procesy: rosną, dojrzewają, są w kryzysie lub w smutku. Pączkują i przekwitają. Żalą się i pocieszają. A każde uczucie przyjaźni, niemego porozumienia z drugim człowiekiem, nazwałabym prezentem od losu. Bo szczęśliwa przyjaźń to nie ta wieczna. Tylko ta, która była użyteczna.

Nie chcę użyć słowa “straciłam”. Świadomie przeżyłam dwie przyjaźnie, które straciły datę ważności. Wypaliły się. Jak wiele związków. Bo nikt nie daje gwarancji na wieczność.

Mam dwanaście lat i najlepszą przyjaciółkę na świecie. Znamy się od urodzenia, spędzamy ze sobą całe dnie; wspólne wakacje, książki, łzy, wspólne zajęcia; basen, plastyka, szwendanie się po centrum handlowym. Wspólne pierwsze miłostki i nieustanny chichot. Wiemy o sobie wszystko.

I nagle jest cisza, której nie rozumiem. Nic się przecież nie stało. Z dnia na dzień nie odbierasz telefonu, ani nie odpisujesz na gadu-gadu.

Coś się skończyło. Zaczęło się gimnazjum.

Spotykamy się po dziesięciu latach na kawę. To takie dziwne – rozmawiać z osobą, której się nie zna, a pamięta się zapach jej dziecięcego pokoju, ułożenie zabawek na półce, smak ciastek, które piekła jej mama, teksty piosenek, które znałyśmy na pamięć.  Wiem jaki jest jej ulubiony kolor, w którym aktorze kochała się mając jedenaście lat i kiedy dokładnie miała pierwszą miesiączkę. Naprzeciwko mnie siedzi obca osoba. Jest niezręcznie. Po pół godzinie kurtuazji, okazuje się, że poza dzieciństwem, nie mamy żadnych wspólnych tematów. Ona nie została weterynarzem – tak jak zawsze marzyła, ani fryzjerką – tak jak jej się wydawało przez krótką chwilę w 2005 roku. Nie słuchamy już tej samej muzyki, nie mamy wspólnych znajomych, nawet nie mieszkamy w tym samym mieście.  Wiem, że nam obu jest przykro, ale żadna nie powie tego na głos. Pytanie o to, co się stało nie ma sensu. Dorosłyśmy i już.

Mam dziewiętnaście lat i jestem zagubiona w nowym mieście. Szybko poznaję kumpelę, która czuje się podobnie. Łączy nas miłość do seriali i podobnej muzyki. Razem stajemy się dorosłe. Burzą nas te same problemy świata. Ona martwi się moimi kłopotami, ja – jej. O kosmetykach możemy rozmawiać godzinami. Tysiące kaw i wegeburgerów i nagle coś się dzieje. Unika mnie. Nie mamy już o czym rozmawiać. Próbuję dowiedzieć się, czy coś jej jest. Nic. No tak. Nic. Nic się nie stało.

Coś się skończyło. Poznała chłopaka.

To nie jest smutna historia o utraconej przyjaźni. A o zrozumieniu, że trzeba iść naprzód. Porzucić toksyczne relacje i przyzwyczajenia. Jeśli druga osoba cię nie wspiera, nie słucha i nie jest z tobą, nie jest już twoim przyjacielem. Żadna relacja nie działa na tych samych zasadach i z taką samą intensywnością przez całe życie! Jednak to, co mieliście razem – te dobre chwile, są istotne bo cię ukształtowały. I kiedy wpadniecie na siebie przypadkiem na ulicy, pojawi się to dziwne uczucie w żołądku – kiedyś śmiałyśmy się pół nocy,  i to mnie zdradzałaś swoje sekrety. A dziś nie wiem o tobie nic. I to lepiej. Nawet nie obiecujemy sobie na odchodne „musimy się kiedyś umówić”, bo obie wiemy że to zbędna naiwność. Bo czas nam dany przeżyłyśmy w stu dwóch procentach. Nikt nie miał takiej przyjaciółki jak ja.

__________________________________

Autorka tekstu: Zoe Wierzcholska – feministka, filmoznawczyni i tarocistka. Młoda dziennikarka, która nigdy nie spóźnia się do kina.

Instagram: @zoellka

Autorka ilustracji: Ula Mierzwa (20) – Usłyszała kiedyś, że gdyby była warzywem, byłaby pomidorkiem koktajlowym, a gdyby piosenką to Andrew Julii Marcell. Na codzień studiuje grafikę na warszawskiej ASP i stara się nie przesypiać swoich przystanków jeżdżąc autobusem.

Instagram: @ula.mierzwa