Tłumy uzbrojonych w lśniące karty kredytowe, podekscytowanych promocjami klientów nie zdążyły jeszcze rozejść się na dobre do domów po minionym Black Friday, a my, jak co roku, zastanawiamy się, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi. W czasach, gdy możemy sobie materialnie pozwolić na coraz więcej, trudno przyznać przed sobą, że może pozwalamy sobie na z b y t wiele – statystyki mówią, że już teraz nie nosimy ok. 40% posiadanych ubrań. Oczywiście kupować musi każdy – w końcu coś trzeba na siebie założyć każdego ranka, jednak przy okazji tego szczególnego dnia, kiedy jesteśmy w stanie wydać jeszcze więcej i chodzić po sklepach jeszcze dłużej, zastanawiamy się nad tym, co kryje się za tak codzienną czynnością jak zakupy? Wchodzimy do sklepu. Zewsząd machają do nas kolejne promocje, wyszczuplające lustra w przymierzalni szepczą nam do ucha, że wyglądamy prawie jak modelki, a plakaty informujące o praktykowaniu ciuchowego recyklingu uspokajają nasze sumienie. Przemysł modowy działa jednak na styku dwóch światów – produkcji i konsumpcji, a moda sieciówkowa ma to do siebie, że ciężko pracuje nad tym, aby klient nie miał żadnej styczności z zakurzonym i brudnym światem produkcji. Z czym zatem mamy do czynienia?
Oczekiwania w stosunku do naszego wyglądu dyktowane są nam już od małego – sama płeć, a co za tym idzie, społeczeństwo narzuca określone standardy, a moda sieciówkowa jest medium, które jest w stanie te standardy utrwalać. Zauważyłyśmy nieprawidłowości, z którymi jesteśmy już pogodzeni – widzimy wokół seksualizację kobiet i dziewczyn, gdzie zaciera się granica pomiędzy dzieckiem a dorosłym, dziewczynki stylizuje się na dorosłe seksbomby, a dojrzałym kobietom próbuje się nadać na nowo atrybuty niewinności, młodości. Obserwujemy zmagania z osiągnięciem idealnego rozmiaru, zaniżaniem wymiarów ubrań przez sklepy, a potem obwinianiem siebie o to, że nie można się już zmieścić w te spodnie co zawsze. Zauważamy próby podporządkowania się narzuconym z góry przez społeczeństwo cechom, takim jak dziewczęcość, cnotliwość. Dostrzegamy nadal istniejącą przepaść pomiędzy kobietą a mężczyzną, między klientką a klientem, chociażby w formie pink tax, który staje się smutnym podsumowaniem całej opowieści o tym, dlaczego godzimy się na życie w świecie oczekiwań i manipulacji i opowieści o względnym przenikaniu się świata konsumpcji i produkcji. Jak powiedziała jedna z naszych koleżanek: „No właśnie taki jest cel tego wszystkiego, te wszystkie media i reklamy i te wszystkie piękne panie na plakatach, którymi nikt nigdy nie będzie i one same nawet nimi nie będą, wszystko jakby dąży cały czas do tego, aby ludzie kupowali”.
Pink tax jest rachunkiem wystawianym nie tylko w drogerii, w której zapłacimy więcej za maszynki do golenia w kolorze różowym, niż za te w kolorze niebieskim – jest to rachunek wystawiany n a m za to, że daliśmy się wplątać w grę manipulacji i oczekiwań, za to, że staliśmy się jednocześnie ofiarą i oprawcą, napędzając machinę konsumpcji, narzucając pośrednio nieludzkie tempo produkcji kolejnych partii ubrań, jednocześnie krzywdząc się kupowaniem ich i poddawaniem propagandzie uprawianej przez sklepy odzieżowe. Jedna z koleżanek, tak podsumowała ten proceder: “Nie wspominając o tym, jak te ubrania noszone przez wyphotoshopowane piękne twarze zostały wykonane wcześniej. Przez spocone, zniszczone, biedne ciała kobiet, które muszą zasuwać dzień i noc na to, żebyśmy my potem ryczały w przebieralniach”. Uzależniamy się od łatwej drogi, od propozycji składanych przez sklepy odzieżowe, od wizji sylwetek umieszczanych na billboardach i artykułów o idealnych włosach pisanych w trybie rozkazującym w czasopismach dla kobiet. Otaczają nas góry ubrań, które dla nas są fanaberią, a przecież wbrew pozorom ktoś wyprodukował je własnymi rękoma (naprawdę!), poświęcił temu czas i energię, wbrew swoim najszczerszym chęciom zostawił w nich kawałek swojej tożsamości. Kupujemy szybko, żeby szybko zapomnieć, nie brać odpowiedzialności, a przecież to właśnie odpowiedzialność, nadawanie ubraniom wartości – poprzez docenianie czasu i energii poświęconej na ich stworzenie, nadanie im konkretnej wartości emocjonalnej lub otrzymanie ich w prezencie – czynią je wyjątkowymi. Nie nawołujemy do bojkotu sklepów, lecz zastanawiamy się nad tym, jak duży wpływ ma na nas marketing modowy i widzimy, jak ważne jest to, aby nie dać się zmanipulować, zauważać fałsz i nie godzić się na niego. Chcemy mówić o tym głośno, bo na własnej skórze doświadczyłyśmy skutków polityki sklepów odzieżowych – zaburzeń odżywiania, drastycznego spadku własnej wartości, utraty wiary we własną tożsamość.
Chcemy o tym mówić, żeby kolejne dziewczyny wiedziały o marketingowych manipulacjach, zanim pomyślą po raz kolejny „to moja wina”. Dlatego po wielu rozmowach z osobami z naszego otoczenia postanowiłyśmy skupić się na szerzeniu świadomości dotyczącej tego tematu i stworzyłyśmy projekt o nazwie The Bill Concept Store – instalację artystyczną w formie sklepu odzieżowego, którego asortymentem są wszystkie nienoszone ubrania zebrane z szaf naszych znajomych, oznaczone unikatowymi metkami, które informują o tym, w jakich warunkach produkowana jest odzież z sieciówek. Zaprojektowałyśmy na potrzeby naszego sklepu kampanię reklamową, piętnującą pink tax i oczekiwania wobec kobiet, nagrałyśmy sklepowe komunikaty z podwójnym dnem, rozpromowałyśmy event otwarcia sklepu na facebookʼu i instagramie, zorganizowałyśmy ekipę wcielającą się w ekspedientów i ekspedientki, aby The Bill Concept Store faktycznie stwarzał iluzję rzeczywistości – sklepu jak każdego innego, który dla odmiany podkreśla modową obłudę, a nie ją ukrywa. Jako że planujemy dalej rozwijać The Bill Concept Store, chciałybyśmy zaprosić was do uczestnictwa w naszym projekcie: jeśli chciałybyście podzielić się waszymi doświadczeniami lub waszym zdaniem na ten temat, ślijcie maile na adres: [email protected]. Instagram, Facebook, Vimeo
autorka tekstu: Natasza (23) – miłośniczka białego wina, cicha wielbicielka Alberta Camus, kocha czarną gorzką kawę i różowe cekiny. Lubi filozofować o rzeczach ważnych i nieważnych i prowadzić wyimaginowane rozmowy z wielkimi pisarzami tego świata. Wspiera ideę dziewczyńskich ruchów od zawsze i każdego dnia jej serduszko się raduje, że są inne fajne i otwarte dziewuchy, z którymi można działać.autorka zdjęć: Kasia (24) woli raczej wino czerwone, zwolenniczka tanecznego ruchu Gaga, czarną kawą nie pogardzi nigdy. Miłośniczka twórczości Patti Smith, improwizuje jak mało kto, nieważne czy to tańcu, czy w projektowaniu, czy w życiu. Niekiedy pozwoli sobie na trochę sarkazmu i ironii, ale tak naprawdę ma największe serducho na świecie. Uwielbia robić zdjęcia w sytuacjach przeróżnych i jest niezastąpionym kompanem pechowych przygód.