Bożna Wydrowska jest choreografką, instruktorką tańca voguing i artystką wizualną. Jest jedną z pierwszych osób, które zapoczątkowały kulturę ballroomu w Polsce. Od 2016 roku organizuje słynne imprezy voguingowe, „Bale u Bożny”. Należy do Royal House of Milan – prestiżowego nowojorskiego domu, promującego taniec i kulturę voguingu na całym świecie, natomiast w Polsce współtworzy Kiki House of Sarmata. Jako artystka wizualna performowała w wielu galeriach sztuki: CSW Zamku Ujazdowskim w Warszawie, Galerii Labirynt w Lublinie, Gdańskiej Galerii Miejskiej, Calvert 22 Foundation w Londynie.

Spotykam się z nią w teatrze, Komunie Warszawskiej, gdzie rozmawiamy o jej drodze do odkrycia siebie, o społeczności ballroomu oraz o tym, jak voguing wpisuje się w sztukę współczesną.

Marysia Wądołowska: Powiedz jak to się zaczęło, jak się zainteresowałaś tańcem i voguingiem?

Bożna: Nie byłam nigdy stricte zainteresowana tańcem, tym bardziej, że za moich czasów wszyscy oglądali You can dance, chodzili na zajęcia, a ja byłam zawsze w kontrze do tego, co było modne. W końcu przyjaciółka mnie namówiła, żeby iść na takie zajęcia i okazało się, że taniec przychodzi mi z dużą łatwością. Jak byłam mała wymyślałam zabawy, w których dzieciaki konkurowały ze sobą właśnie w tańcu, śpiewie czy aktorstwie, głownie dlatego, bo wiedziałam, że je wygram. (śmiech) Jakoś potem, w procesie dorastania, strasznie się pozamykałam w sobie i właśnie wtedy, gdy zaczęłam tańczyć, odkryłam z powrotem dziecięcą wolność. Dało mi to też dużo pewności siebie. Komunikacja w tańcu przebiega zupełnie inaczej, niż w „typowych relacjach międzyludzkich”. Potem zaczęłam interesować się street dancem, gdy zobaczyłam dzieciaki, które tańczyły na ulicy Długiej w Gdańsku… Bardzo mi to zaimponowało, od razu się z nimi zapoznałam, zostaliśmy paczką i tańczyłam z nimi na ulicy, a w przyszłości na zawodach tanecznych. Na początku mojej przygody pojechaliśmy razem na obóz taneczny i tam ktoś wspomniał o voguingu i nazwał go „tańcem gejów”. Bardzo mnie to zaintrygowało, ale nie mogłam znaleźć o tym nigdzie informacji. Dopiero po latach okazało się, że do Europy miał przyjechać ktoś, kto uczył voguingu. Poczułam, że muszę to zgłębić. Tym bardziej, że ktoś na przestrzeni lat mi powiedział, że mam w tańcu bardzo „voguingowe ręce” i chciałam dowidzieć się, o co chodzi.

Pomyślałam, że to ciekawe, że ktoś mi przypisuje coś takiego i że może to jest coś, z czym mogę się identyfikować. Od zawsze byłam bardzo wrażliwa i pamiętam, że pojechałam na obóz taneczny do Czech, gdzie voguingu nauczał Javier Ninja i że jego prezencja, attitude, to było dla mnie coś tak inspirującego, że nie widziałam świata poza nim. Bardzo mi zaimponował swoją nienaganną, pełną siły, kobiecą pewnością siebie – to było coś całkiem odmiennego, bo przez całe życie wtłaczano mi do głowy, że kobieta raczej ma być uległa i stawiać siebie na drugim miejscu. Wtedy bardzo nie akceptowałam swojego ciała, nie utożsamiałam się z jego wyglądem, starałam się kobiecość maskować nie tylko w tańcu, ale też w codziennym wyglądzie, w zachowaniu. Spotkanie z Javierem było dla mnie czymś bardzo empowering. Uczyłam się innego sposobu prezentowania postaci, którą w sobie kreuję – bycia dumnym ze swojego wyglądu, ciała, twarzy – z tego, kim jesteś. Na co dzień byłam bardzo nieśmiała w komunikacji interpersonalnej, a taniec i ballroom był dla mnie uwalniający. Uznałam, że tak się utożsamiam z tą kulturą, że muszę być jej częścią. Zainteresowałam się fotografią, światem mody, pamiętam, że wróciłam stamtąd całkowicie odmieniona, zaczęłam inaczej się ubierać… Już nie tak, jak taki „ziomek”. Myślałam o tym, w jaki sposób eksponować figurę, obcięłam włosy na krótko, malowałam codziennie usta szminką. Po liceum od razu przeprowadziłam się do Warszawy, bo wiedziałam, że tutaj są osoby, które też chcą realizować pasję do ballroomu. Tutaj też była szkoła fotografii, a ja wtedy śniłam o byciu fotografem mody.

kadr z filmu Room of Projected Horizons, operator: Adam Suzin

To niestamowite, że od liceum byłaś zdeterminowana, żeby zająć się voguingiem… Młodzi ludzie zazwyczaj bez przerwy zmieniają zdanie, szukają siebie, a Ty byłaś pewna tego, co chcesz w życiu robić.

Otworzyło mnie to na inne rodzaje sztuki, w tym na performans… a po Akademii Fotografii poszłam na ASP.

Właśnie… z jaką myślą poszłaś na te studia?

Poszłam tam z taką myślą, że chciałabym się dostać do Pracowni Działań Przestrzennych, aby rozwijać się w sztuce performansu. Prawie nikt w Akademii nie wiedział, że tańczę. Dopiero gdy zaczęłam organizować bale, czyli w 2016 roku, ludzie zaczęli się o tym dowiadywać… dwa lata później brałam udział w wystawie performatywnej w CSW i wtedy wszyscy zauważyli, że to jest coś, czym zajmuję się na poważnie. W niektórych pracowniach zachęcano mnie, abym używała tańca w swoich pracach, a w innych mówili, żebym tego nie robiła… Wtedy dopiero odnajdywałam siebie w sztuce i szukałam swojej tożsamości jako artystka.

Jak się w tym odnajdywałaś?

Miałam wtedy podwójną tożsamość. Byłam Bożeną Wydrowską, studentką Wydziału Sztuki Mediów, i Mother Bożną Milan, nauczycielką i twórczynią warszawskiej sceny ballroomowej. W pewnym momencie myślałam, że nie powinnam wykorzystywać ballroomu w sztuce, mimo że jest on dużą częścią mojej tożsamości i praktyki artystycznej.… Dopiero na roku magisterskim poczułam, że ta kultura ma dla mnie ogromną wartość, która jest cenna w moim życiu na co dzień i że w Polsce nikt nie ma takich możliwości, żeby dać mu widzialność w instytucjonalnym świecie sztuki. Uznałam, że zrobię dyplom o tym, jak ballroom wpłynął na mnie jako artystkę i nie tylko. Był to performans mówiony, bez tańca, o odkrywaniu swojej tożsamości i o tym, że robimy to poprzez obcowanie z innymi. To, że jestem tu, gdzie jestem, zdarzyło się dzięki tym wszystkim ludziom, których poznałam po drodze. Tutaj zwracam uwagę na to, że narzucony nam społecznie indywidualizm się nie sprawdza. O to też chodzi w ballroomie. Mimo że jest w nim obecna konkurencja, cały jego sens polega na ludziach. Jest to proces obcowania z innymi i rozwijania się na wielu polach… ruchowo i nie-ruchowo, symbolicznie i społecznie.

Przecież sztuka ballroomu tak wiele oferuje: od tworzenia alternatywnej rodziny, poprzez kulturę, muzykę, styl ubierania się. Ta odskocznia jest potrzebna w świecie, w którym musisz cały czas być produktywną i gotową na wszystko. W ballroomie, moim zdaniem, wcale nie chodzi o wygrywanie czy bycie najpopularniejszym, tylko o tworzenie relacji z samym sobą oraz z innymi. Myślę, że podczas balów najważniejsze jest, aby ludzie cię zapamiętali – to make a moment. To bezpieczne miejsce, gdzie możesz spełniać swoje marzenia. Ja sama zawsze marzyłam o byciu modelką, aktorką, piosenkarką i w ballroomie po raz pierwszy mogę tymi osobami być. Mogę chodzić po wybiegu, pozować, przygotować stylizację, w której czuje się dobrze. To, jak wyglądam, jest tak samo ważne, jak to, co performuję, jest to część mojej ekspresji i tożsamości.

Kim są ludzie, którzy przychodzą na Twoje bale? Czy to są zawsze te same osoby?

Gdy organizuję bal, to faktycznie znam większość osób, są to głównie osoby LGBT+. Od kiedy mieszkam w Warszawie chodzę na różne wydarzenia kulturalne, na imprezy, i poznaję wiele osób z różnych środowisk, dlatego na przestrzeni lat zbudowałam sobie spory kapitał społeczny. Bale są stworzone dla tych osób, które po prostu chcą być częścią ballroomu lub go wspierać. Większość osób chodzących w różnych balowych kategoriach przygotowują się na warsztatach u mnie lub mojego przyjaciela Danila. Większość gości to znajome twarze, które interesują się tą kulturą i przychodzą do nas od lat lub dopiero zaczynają swoją przygodę.

kadr z filmu Room of Projected Horizons, operator: Adam Suzin

Spotykacie się też poza zajęciami i balami?

Pewnie! Mam wokół siebie społeczność osób, które dobrze znam i spotykamy się też poza zajęciami czy balami. Nasz Kiki House of Sarmata jest rodziną. To osoby, które chodzą i na bale, i na zajęcia, i uznały, że to im coś daje… Że ich inspiruje. Widzę w nich przemianę. Robimy razem różne projekty. Ostatnio wzięliśmy udział w teledysku Ralpha Kamińskiego, którego znam z przedpandemicznych czasów, gdzie spotykaliśmy się na prywatne zajęcia i który też w dużej mierze inspiruje się ballroomem. Z niektórymi osobami łączy nas też wiele innych rzeczy, mam tu wielu bardzo bliskich przyjaciół. Chodzimy razem na imprezy, na kawę, albo bierzemy udział w ogromnych przedsięwzięciach. W zeszłym tygodniu z Housem występowaliśmy w Gdańsku przed tysięczną widownią.

Czy występ na takiej imprezie jest wcześniej przygotowany, czy to improwizacje?

Choreografie są przemyślane wcześniej. Przy tym projekcie każdy miał swoją prezentację solo, a potem tańczyliśmy wspólnie. Wszystko zależy od rodzaju wydarzenia, czasami jest to układ taneczny, czasami bardziej improwizacja, a czasami ma to charakter bardziej performatywny.

Opowiedz, jak pierwszy raz organizowałaś bal. Przyjechałaś z Trójmiasta do Warszawy i musiałaś wszystko sama zorganizować, jak to zrobiłaś?

Trudno było mi na początku znaleźć miejsce, bo wiele klubów odmawiało młodej osobie, która chce zorganizować takie wydarzenie bez doświadczenia. W latach 2013-2016 mało osób w Polsce wiedziało o istnieniu tej kultury. Z pomocą przyszedł mi Jacek Plewicki, który organizował legendarne Brutaże (on też wymyślił nazwę Bal u Bożeny) i skontaktował mnie z menagerem klubu Chmury. Było to w 2016 roku. Przyszło dużo osób z różnych środowisk… Wiadomo, że się bardzo stresowałam, nie było garderoby, a podłoga nie nadawała się do tego rodzaju tańca. Wydarzenie nie było budżetowe, ale na szczęście wyszłam na zero i wszyscy świetnie się bawili. Potem znalazłam inne, większe przestrzenie klubowe, głównie dzięki zaprzyjaźnionym DJ-om, których zapraszałam, aby grali na balach. Kolejnym miejscem było Libido, stary klub striptizowy na Kredytowej. Na jednym piętrze odbył się pokaz mody Doom3000K, gdzie brałam udział ja i moi znajomi, a zaraz po nim bal w podziemiach, gdzie wspólnie tańczyliśmy… I na przestrzeni lat wszystko się rozwijało i rozwija dalej. W tym roku planuję coś naprawdę dużego, ponieważ Bal u Bożeny został nagrodzony Ballentine’s True Music Fund. Inicjatywa została wybrana jako jedna z niewielu kolektywów na świecie, które dostaną taki grant w celu tworzenia equality on the dancefloor, więc będę mogła konkretnie się za to zabrać. Będzie to też miało dla mnie wymiar symboliczny, bo właśnie mija 10 lat od kiedy się zainteresowałam ballroomem.

Bal odbędziesię 27 sierpnia w Komunie Warszawskiej.

kadr z filmu Room of Projected Horizons, operator: Adam Suzin

Opowiedz mi o swoich projektach związanych ze sztuką.

Zanim skończyłam ASP, zaczęłam działać w różnych instytucjach jako performerka. W sumie przez wiele lat czułam się dosyć wykluczona ze świata sztuki, ponieważ nie pokazywałam obrazu albo rzeźby, tak jak moi koledzy i koleżanki, którzy już dawna sprzedają swoje prace. Mnie nieco trudniej w instytucji sprzedać performans, jest to coś niematerialnego i jego wartość, którą jest to, że dzieje się „tu i teraz”, niełatwo wycenić finansowo. Później zmieniłam zdanie. Żeby istnieć w sztuce nie muszę produkować materialnych obiektów i nawet nie chcę, bo to nie jest forma mojej ekspresji. Zaczęłam więc bardziej się skupiać na choreografii. Na przestrzeni lat zostałam zaangażowana do różnych spektakli i wydarzeń performatywnych – od aktorstwa czy performowania aż po choreografię. Moje doświadczenie i medium tańca czy performansu dają mi duże pole do działania, bo mogę się spełniać nie tylko w świecie sztuki, ale też działać komercyjnie. Często pracuję również przy teledyskach. Jutro będę pracować przy scenie w serialu HBO. W świecie sztuki czułam, że nie mogę skapitalizować swojego doświadczenia, a teraz czuję, że mam większe pole do działania i ekspresji.

Czy to też zmiana myślenia? Bo gdy jesteś w świecie „artystycznym” pewnych rzeczy nie wypada ci dotknąć?

Możliwe, że tak… Możliwe, że nie powinno się pewnych rzeczy robić, bo zaburzysz stereotyp artysty. Dlatego dawniej wydawało mi się, że nie mogę wykorzystywać voguingu w galerii, bo to się kojarzyło z czymś komercyjnym, z teledyskiem Madonny. Bałam się, że zostanę upupiona. To były myśli, które ktoś mi zasugerował. Ale uzmysłowiłam sobie, że to, co robię, ma ogromną wartość społeczno- i kulturotwórczą. Że ja faktycznie wpływam na tkankę miejską, pracuję z ludźmi, widzę, jak oni się zmieniają i to ma dla mnie największe znaczenie.

Twoje działania też są niszowe, mogą być formą protestu wobec tych, którzy nazywają siebie „protestującymi” wobec kultury popularnej, starającymi się zachować „czystość sztuki”.

Z innej beczki: myśląc stereotypowo, kiedy wyobrażamy sobie osobę, która miałaby rozwijać ballroom, niekoniecznie widziałabym piękną, białą, młodą kobietę, która nie kojarzy się z byciem specjalnie wykluczoną.

Wiesz co, z zewnątrz może faktycznie ktoś mógłby powiedzieć, że jestem uprzywilejowaną osobą i „co ja tu robię?”, ale nie zawsze tak było. Ja na wielu polach nie byłam uprzywilejowana, nie pochodzę z „bogatego domu”, nie miałam tradycyjnej rodziny „z mamą i tatą”… Ta kultura dawała mi sens dążenia do czegoś. Wskazywała mi drogę, pozwalała mi uczyć się bycia ze sobą. To, że ja tak wyglądam, nie znaczy, że jestem tą osobą. Od kiedy pamiętam, zawsze wiedziałam, że nie jestem kobietą i bardzo nie utożsamiałam się z tym, jak kulturowo kobiety mają wyglądać i się zachowywać wobec siebie i innych.

Na co dzień zdaję sobie sprawę ze swojego wyglądu i z tego, jak odbierają mnie ludzie dookoła. Gdy wychodzę w balach, to w końcu mam przestrzeń, żeby symbolicznie narzucać na siebie różne oblicza, zmieniać swoją tożsamość.

Mam w sobie dwie energie: męską i żeńską i w ballroomie mogę je eksplorować. Osobiście określam się jako osobę, która czuje się jak mężczyzna, który się czuje jak kobieta. Z resztą wydaje mi się, że nie warto rozliczać się z tego, kto bardziej zasługuje na to, aby być częścią ballroomu, ale ważniejsze jest to, jak się w niej funkcjonuje i w jaki sposób wykorzystuje.

Właśnie, w końcu voguing kojarzy się z kulturą osób trans.

W ballroomie jest dużo performowania heteronormatywnej kobiecości i męskości, np. w kategorii realness, gdzie pokazujesz, że jesteś jak najbardziej real i performujesz cisheteronormatywność. Było to jednak związane z passingiem, czyli walką o przeżycie w homo- i transfobicznym społeczeństwie, gdzie twórczynie i twórcy ballroomu byli_ły wykluczeni_ane ze względu na swoją orientację, rasę i klasę. „Being real means to be able to get through the street without being beaten up”. Czyli np. transpłciowe kobiety femme queens musiały po prostu wyglądać jak tzw. naturalna kobieta, żeby mogły bezpiecznie przejść przez ulicę, a nieheteronormatywni mężczyźni butch queens, którzy byli gejami, musieli wyglądać i z zachowywać się supermacho i męsko z tego samego powodu. Ballroom to przestrzeń, gdzie takie osoby mogą to przepracowywać i eksplorować.

Czy mogłabyś opowiedzieć o swoim najnowszym projekcie, którym jest wystawa w Warszawskiej Galerii Promocyjnej?

Jest to video, w którym występuję ja i inne osoby z Kiki House of Sarmata. Zadaję w nim pytania dotyczące różnych ważnych i uniwersalnych kwestii, o które pytałam sama siebie, np. „dlaczego taka osoba jak ty jest w ballroomie?” albo „czym jest dla ciebie queerowa rodzina?”. Więcej nie zdradzę.

Wystawa ma miejsce w Galerii Promocyjnej na Starym Mieście od 3 czerwca. Na zakończenie zorganizowany będzie Bal u Bożeny.


Tekst: Marysia Wądołowska – śpiewaczka i autorka tekstów. Absolwentka Wydziału Filozofii i Socjologii UW oraz Wydziału Wokalno-Aktorskiego Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Interesuje się zagadnieniami społeczno-kulturowymi i sztuką współczesną. Jako piosenkarka indie pop występuje pod pseudonimem HELA ME RY.

Zdjęcie w nagłówku: kadr z filmu Room of Projected Horizons, operator: Adam Suzin

Korekta: Anita Głowacka (24),