Jak to się stało, że tak słabo znamy bohaterki polskiej drogi do niepodległości? I w ogóle kobiety wybitne, zasłużone, utytułowane – ale zapomniane?
W setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości zalewają nas artykuły o tematyce historycznej, zestawienia najważniejszych bohaterów narodowych i jubileuszowe wystawy. Zauważyłyście pewien schemat? Kilka, najwyżej kilkanaście kobiet na liście stu najważniejszych Polaków stulecia. Ekspozycje poświęcone „ojcom niepodległości”. Na plakatach wydarzeń rocznicowych sami mężczyźni i jedna jedyna Maria Skłodowska-Curie – której osiągnięć już naprawdę nie da się zignorować.
Całe szczęście, że świętujemy w tym roku także stulecie uzyskania przez Polki praw wyborczych. 28 listopada 1918 roku Józef Piłsudski podpisał dekret o ordynacji wyborczej, który jasno określał: prawa wyborcze ma każdy obywatel, bez różnicy płci. Wcześniej do Naczelnika Państwa zgłosiła się delegacja Centralnego Komitetu Równouprawnienia Politycznego Kobiet Polskich, ze znaną nam doktor Justyną Budzińską-Tylicką na czele. Polki chciały dopilnować, by w tak ważnym momencie na pewno nie zapominano o ich prawach. W końcu walczyły o to od dekad.
Gdyby nie ten drugi jubileusz, słyszałybyśmy w tym roku nazwiska polskich bohaterek jeszcze rzadziej. Z historii emancypacji nie da się wymazać kobiet. Ale z historią polskiej niepodległości jest już inaczej.
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego znamy tylko kilka nazwisk bohaterek niepodległości?
Bo nie dowodziły armiami
Historia przez wielkie „H” wydaje się nam dziejami wojen, zagrywek politycznych, podpisanych traktatów. Do podręczników trafia więc dużo więcej mężczyzn: władców, generałów, żołnierzy, ministrów.

Jeśli w ten sposób patrzymy na historię ludzkości, to widzimy tylko wycinek rzeczywistości, sferę rzadko dostępną dla kobiet. A myśląc o działaniach Polaków pod zaborami, dostrzegamy tylko powstania narodowe. „Scenariusz wojenny, jak w przypadku tak wielu poprzednich polskich walk narodowowyzwoleńczych, napisany został przez mężczyzn, dla mężczyzn i o mężczyznach, a kobiety obsadzał w rolach symbolicznych i drugoplanowych” – wprost stwierdziła Weronika Grzebalska w kapitalnej książce Płeć powstania warszawskiego.
Na kobietach opierały się w czasie powstań służby pomocnicze – organizacja pomocy pielęgniarskiej, dostarczanie zapasów, pranie bielizny, pomoc więźniom. Machina wojenna bez ich pracy nie mogłaby działać, ale role na drugim planie łatwo przeoczyć.
Bo działały mniej „spektakularnie”
Trudno zapomnieć o powstaniach, ale pomyślmy: Polski brakowało na mapie przez 123 lata. Kilka pokoleń Polaków urodziło się już pod zaborami, nie zawsze mogło uczyć się w szkole rodzimego języka i historii, czytać polską literaturę.

Przez ponad sto lat kobiety wykonywały pracę u podstaw, bez której walka o niepodległość nie byłaby możliwa. Odpowiadały za edukację domową i wychowanie patriotyczne. Nauczycielek – często prawdziwych „Siłaczek” na prowincji – było więcej niż nauczycieli. Podwaliny nielegalnego i tajnego nauczania to w Warszawie dzieło dwóch Polek. Jadwiga Szczawińska-Dawidowa zorganizowała Uniwersytet Latający (kursy naukowe dla kobiet, na które chodziła m.in. Skłodowska-Curie i Maria Czaplicka), a Cecylia Śniegocka – tzw. Uniwersytet Bosy, czyli sieć szkół dla najbiedniejszych dzieci.
To tylko kilka przykładów działalności Polek w tym okresie. Kobieta z książką jest jednak postacią mniej spektakularną niż generał na koniu, a historia nauki, kultury, oświaty – bardziej złożona niż wypisanie dat bitew na wystawowej planszy.
Bo nie pasowały do schematów
A co z kobietami, które chciały robić dokładnie to samo, co mężczyźni? Czy jeśli walczyły z bronią w ręku, to też trafiały do głównego nurtu historii? Nie. Zdarzało się to tylko na zasadzie wyjątku, fenomenu, ciekawostki.

Emilia Plater została unieśmiertelniona przez Mickiewicza jako dziewica-bohater powstania listopadowego, ale można by pomyśleć, że to jedyna polska żołnierka w historii. Walcząca w powstaniu styczniowym Anna Henryka Pustowójtówna była bardzo popularna za swojego życia, ale w ciągu kilkudziesięciu lat jej historia poszła w niepamięć.
Mało kto słyszał o Joannie Żubr – uczestniczce wojen napoleońskich i pierwszej kobiecie odznaczonej Virtuti Militari. A kto zna Wandę Gertz, która zaciągnęła się do Legionów Polskich jako Kazimierz Żuchowicz?
Coś tu nie gra. Zauważyła to już w 1933 roku Maria Bruchnalska, autorka opracowania, którego tytuł mówi sam za siebie: Ciche bohaterki: udział kobiet w powstaniu styczniowym. „Historia wszelkich epok mówi o kobiecie walczącej z bronią w ręku. […] Wszystkie narody mają swe mężne niewiasty − ma je również Polska. Imiona ich wpisane w wieczne księgi, mimo, że głos ogółu uważa zawsze kobietę walczącą za osobistość mocno ekscentryczną, psującą zwykły porządek świata i darzy ją bardziej podziwem pełnym zgrozy, niż szczerym zachwytem i uznaniem” – pisała.
Patriotycznym ideałem od XIX wieku pozostawała matka Polka. Zerwanie z konwenansami i oczekiwaniami społecznymi – nawet dla walki o niepodległość – zdecydowanie nie.
Bo znamy je jako czyjeś żony, matki, córki
Na pewno to znacie: małżeństwo wybitnych postaci, ona zawsze przedstawiana jako jego żona, on – po prostu jako artysta, dowódca czy naukowiec.
Parząc na kobietę przez pryzmat jej powiązań rodzinnych, zapomina się o jej własnej historii i podmiotowości. Na przykłada taka Aleksandra Piłsudska. Jako żona Józefa Piłsudskiego i pierwsza dama pełniła w II Rzeczpospolitej otwierała szkoły, udzielała się w organizacjach kobiecych, wspierała pomoc najbiedniejszym.

Co robiła wcześniej, zanim została panią Piłsudską? Dwudziestokilkuletnia Ola Szczerbińska wstąpiła do Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej: szmuglowała pod suknią broń, uczestniczyła w napadzie na rosyjski pociąg, zarządzała siecią składów broni w Warszawie, przemawiała na wiecach robotniczych. Podczas I wojny światowej została komendantką oddziału kurierek Legionów Polskich.
Doskonały życiorys bohaterki narodowej, prawda? Konspiracja i walka przeciw zaborcom, udział w wojnie, praca na rzecz nowo powstałego państwa. Gdy patrzy się na rodzinne zdjęcia z Belwederu czy Sulejówka – państwo Piłsudscy w średnim wieku z dwoma córeczkami – łatwo zobaczyć w Aleksandrze wyłącznie żonę i matkę.
Bo czy feministki to patriotki
Stulecie praw wyborczych Polek sprawia, że coraz więcej mówi się o bohaterkach ruchu kobiecego. Wiecie, że polskie emancypantki spotykały się z sugestiami, by odłożyły swoje postulaty na później? Zarzucano im, że dopóki Polski nie ma na mapie, istnieje tylko jedna słuszna walka: o niepodległość.
Cecylia Walewska – autorka opracowania W walce o równe prawa. Nasze bojownice – zanotowała w 1930 roku: „Padały wyroki potępienia na »polskie sufrażystki«. Karykaturowały je pisma humorystyczne. Żerował na nich dowcip uliczny. A one – niezrażone – szły sobie własną drogą […]. Idea wyzwolenia kobiety łączyła się tak ściśle z dążeniem do wyzwolenia narodu, z żarem najgłębszego patriotyzmu, największych ofiar w imię dobra ojczyzny […], że często, może najczęściej, hasła główne służyły jako płaszcz ochronny dla innych, niedozwolonych”.

Trudno wyraźnie oddzielić działalność feministyczną od społecznej, politycznej, oświatowej czy właśnie niepodległościowej. Dla Polek te dwa cele się nie wykluczały, a wręcz dopełniały – walczyły o wolną ojczyznę, w której kobiety będą miały równe prawa.
________________________________________
autorka tekstu: Karolina Dzimira-Zarzycka (26) – historyczka sztuki i polonistka, zainteresowana tropieniem kobiecych śladów i emancypacyjnych wątków w kulturze i historii. Pisała m.in. dla Culture.pl i Enter the ROOM, stale współpracuje z portalem Historia:poszukaj. Wrocławianka ze słabością do Kanady. (Instagram: @karolinadzimirazarzycka)