Toni Morrison, świetna pisarka, laureatka literackiej Nagrody Nobla, często powtarza swoim studentom: Kiedy już będziecie mieli tę swoją wymarzoną pracę, do której jesteście tak świetnie przygotowywani, pamiętajcie, że waszym prawdziwym zadaniem będzie – jeśli jesteście wolni, ofiarować komuś wolność, a jeśli posiadacie jakąś władzę – wyposażyć w nią kogoś. To nie jest tylko gra w zdobycie swojej paczki cukierków.
Toni Morrison to dla mnie autorytet, odkryłam to całkiem niedawno, jak się okazuje – również w pracy. Wspólnie z kolegą prowadzimy od kilku lat wydawnictwo i ważnym aspektem naszej pracy jest właśnie debiut. Ponieważ wydajemy najczęściej przekłady, postanowiliśmy, że młodzi tłumacze będą mogli u nas zadebiutować na takich samych zasadach, jak pracują ich bardzo doświadczeni koledzy po fachu. Chodzi o to, żeby od razu skoczyć na głęboką wodę, od razu pracować „na poważnie” z „poważnymi” książkami. Postanowiłam zapytać kilka dziewczyn, które debiutowały swoimi przekładami w Książkowych Klimatach o to, jak widzą siebie w tym zawodzie i co dla każdej z nich znaczy debiutować.
Weronika Gogola
Z Weroniką zaczęło się od przekładu, a skończyło na… kolejnym debiucie. Wystartowała przekładem ze słowackiego eksperymentalnej prozy Maroša Krajňaka pt. Carpathia. Na pytania odpowiada mając na koncie trzy przełożone książki, a za miesiąc ukaże się jej debiutancka powieść zatytułowana Po trochu.
dla mnie debiut to błądzenie we mgle, takie jak zawsze, tylko gęściejsze.
to wszystko zaczęło się, kiedy tłumaczyłam teksty w ramach zajęć na Uniwersytecie.
a zaczęłam tłumaczyć, ponieważ fascynowało mnie to. Dlatego też zaczęłam to robić również dla siebie, do szuflady.
ale kiedy spoglądam wstecz śmieję się nad swoją nieudolnością.
za to, gdy myślę o przyszłości staram się pamiętać o tym, że tłumacz pomimo bogatego doświadczenia zawsze powinien pozostawać czujny
ktoś najważniejszy przy debiucie dla mnie to – nie ma ludzi najważniejszych, wiele ludzi mi pomagało i każdy jest dla mnie tak samo ważny
przekład jest dla mnie pewnego rodzaju tripem
kiedy pracuję lubię słuchać Garbarka
w pracy tłumaczki chciałabym wciąż mieć zlecenia 🙂
najtrudniejsza chwila, gdy pracuję nad książką raczej ciągłe trudności, o które się wciąż potykasz po chwilowym złudnym dryfowaniu
najmilsza chwila (albo jak ją sobie wyobrażam) kiedy redaktorka, która pracowała nad twoim własnym tekstem oraz nad tłumaczeniem, mówi ci, że widać, jak wierna byłaś autorowi, bo wasze języki są diametralnie różne
dalej będzie kolejne tłumaczenia, oby jak grzyby po deszczu 🙂
Alicja Kotecka
Ala zaczęła karierę tłumaczki z nowogreckiego przekładając Nietoperze – zbiór opowiadań współczesnej pisarki i teatrolożki, Leny Kitsopoulou. Niepokojące, mroczne teksty pokazały znakomite wyczucie językowe Alicji, która przełożyła dwie kolejne książki, obie autorstwa bardzo cenionych w Grecji powieściopisarzy.
dla mnie debiut to… sztucznie brzmiące słowo. Zdecydowanie wolę mówić o początkach. Mój debiut w pracy tłumaczki przywodzi mi na myśl lęk przed wystawieniem się na publiczną ocenę, a z drugiej strony radość, że to co przetłumaczyłam, mogło się spodobać i kogoś poruszyć.
to wszystko zaczęło się, kiedy… kończyłam studia i na zajęciach z języka greckiego Alexandra Kazazou podsunęła nam do tłumaczenia fragmenty książki, która mnie zaintrygowała. Nietoperze Leny Kitsopoulou dotykały tematów tabu i były napisane potocznym, ekspresyjnym językiem, który wydał mi się bliski.
a zaczęłam tłumaczyć, ponieważ… od dawna miałam romantyczną wizję tego zawodu. Z praktycznego punktu widzenia koniec studiów i zderzenie z rynkiem pracy był dla mnie krytycznym momentem życia. Jako osoba bezrobotna miałam sporo czasu, który postanowiłam spożytkować w twórczy sposób.
ale kiedy spoglądam wstecz… to jestem wdzięczna za ten niezwykły splot wydarzeń, który doprowadził ostatecznie do ukazania się książki.
za to, gdy myślę o przyszłości… to boję się, że z powodu małej popularności greckiej literatury, nie będę miała więcej okazji do tłumaczenia.
ktoś najważniejszy przy debiucie dla mnie to… mój mąż, który był pierwszym odbiorcą moich przekładów i pomógł mi uwierzyć, że są dobre.
przekład jest dla mnie… najbliższym kontaktem z książką, czasem pogłębionej refleksji nad tekstem.
kiedy pracuję… to zanurzam się w tekst, czytam go wielokrotnie i sprawdzam, czy płynie.
w pracy tłumaczki chciałabym… znaleźć złoty środek między odwiecznym dylematem przekładu wiernego lub pięknego – albo chociaż pogodzić się z jego brakiem.
najtrudniejsza chwila, gdy pracuję nad książką… moment, gdy czegoś nie do końca rozumiem i muszę prosić o pomoc.
najmilsza chwila (albo jak ją sobie wyobrażam)… kiedy udaje mi się przetłumaczyć nieprzetłumaczalne. Lubię momenty, kiedy treść książki, nad którą pracuję, dotyka bliskich mi kwestii, a dialogi są wypełnione żywym, autentycznym językiem. To działa też w drugą stronę i doceniam chwile, kiedy literatura objawia się w życiu. No i oczywiście WTEM, gdy przy lampce wina możesz założyć nogę na nogę i poczuć satysfakcję z dobrze wykonanej roboty (może to nieco pretensjonalne, ale tak to sobie wyobrażam, bo jako debiutantka nie zaliczyłam tych chwil zbyt wiele).
dalej będzie… tylko lepiej.
Agata Wróbel
Agata jest właściwie u progu swego debiutu – to laureatka konkursu tłumaczeniowego im. Susan Roth organizowanego przez Czeskie Centrum. Spośród wielu zgłoszeń, jakie napłynęły na konkurs, to właśnie Agata tak brawurowo przełożyła fragment książki W ciemność Anny Bolávej (co ciekawe – także literackiego debiutu), że bez wahania zaproponowaliśmy jej współpracę. Książka ukaże się we wrześniu, a Agata już teraz zgodziła się wypełnić kwestionariusz debiutantki. Mówi o sobie, że czechofilia to jedna z „nielicznych z perwersji, do których przyznaje się zupełnie otwarcie”.
dla mnie debiut to… nieoczekiwana szansa na spełnienie marzenia, które trzymałam dotąd w przegródce „niespełnialne”.
to wszystko zaczęło się, kiedy… myślę, że od czytania i odkrycia, że droga od oryginału do przekładu bywa kręta i wyboista, a tłumacze-szyby istnieją chyba jedynie w świecie platońskich idei. Niedługo potem zaczęłam próbować swoich sił w różnych konkursach – raczej dla zabawy niż z wiary, że cokolwiek z tego wyniknie. O dziwo wynikło jednak całkiem sporo i dzięki temu mam teraz okazję bawić się już w zupełnie innym wymiarze.
a zaczęłam tłumaczyć, ponieważ… w pewnym momencie odkryłam, że praca z językiem sprawia mi wręcz fizyczną przyjemność. W zasadzie moje motywacje były – i pozostają – głównie hedonistyczne.
ale kiedy spoglądam wstecz… przekonuję się nieustannie, że rozkosz tworzenia niekoniecznie przekłada się na rozkosz czytania wyjściowego tekstu. I że aspirując do tego zawodu, trzeba mieć mnóstwo pokory.
za to gdy myślę o przyszłości… staram się nie obiecywać sobie zbyt wiele, ale oczywiście mam w sobie cichą i chwiejną nadzieję, że debiut nie okaże się zarazem finałem. Poza tym wokół przekładu dzieje się dziś w Polsce bardzo dużo (i bardzo ciekawie) – w tym też chciałabym jakoś uczestniczyć.
ktoś najważniejszy przy debiucie dla mnie to… trudne pytanie. Chyba z jednej strony autorka, bez której tego konkretnego tekstu by nie było, z drugiej czytelnik, z myślą o którym powstaje książka. Bardzo przemawia do mnie idea „podwójnej lojalności” tłumacza – względem twórcy, ale i wobec docelowej publiczności.
No i jest wreszcie cała plejada fantastycznych przekładów – i ich autorów, którzy siłą rzeczy są jakimś punktem odniesienia. Choć myślenie o nich bywa dosyć paraliżujące.
przekład jest dla mnie… close reading w najwłaściwszym tego słowa znaczeniu.
Dowodem, że nie ma sztuki bez rzemiosła (a w każdym razie nieczęsto się taka zdarza).
Jakąś formą heroizmu, bo właściwie chyba wszystkie najlepsze książki, jakie znam, są właściwie nieprzekładalne – a jednak istnieją szaleńcy, którzy porwali się na niemożliwe, i w dodatku niektórym wyszło to całkiem nieźle.
kiedy pracuję… bywam bardzo szczęśliwa i jeszcze bardziej sfrustrowana. Ale z nikim bym się nie zamieniła.
w pracy tłumaczki chciałabym… choćby zbliżyć się do poziomu tych, którzy są w mojej osobistej pierwszej lidze. Próbować nowych rzeczy. A jeśli będę długo żyła, to może kiedyś podjąć wyzwania, które dziś wydają mi się zupełnie abstrakcyjne.
najtrudniejsza chwila, gdy pracuję nad książką… kiedy zaczynam i nic mi się nie składa, nie klei, prześlizguję się nad całymi zdaniami, z rozpaczą przepisując je tylko „na potem”. A to zdarza się wcale nie tak rzadko. Szczęśliwie z reguły mija.
najmilsza chwila (albo jak ją sobie wyobrażam)… wszystkie małe „eureka”; takie niespodziewane przebłyski intuicji, kiedy nagle zdania i fragmenty nie wiadomo jak i kiedy zaczynają same pisać się w głowie.
dalej będzie… mam nadzieję, że tylko ciekawiej!
autorka tekstu: Kama Buchalska (32) – redaktorka, wydawczyni, feministka, czytelniczka. Wyobraża sobie, że razem z kotem Januszem jest bohaterką komiksu, a lata 90. nigdy się nie skończyły.