Mocna trója. Ruchable. Na jeden raz. Zdarza się, że słyszę takie komentarze na ulicy, w autobusie, w kolejce do baru. Kilka par oczu mierzy mnie wzrokiem od góry do dołu, któryś z dżentelmenów kalkuluje rozmiar, zgaduje wiek i wydaje wyrok. Zawsze udaję, że nie wiem, o co chodzi. Milczę, odwracam wzrok, odchodzę. W końcu – po kilku minutach, godzinach – zapominam. Ale zanim to nastąpi, przez chwilę czuję się tak, jak wtedy, kiedy pierwszy raz uświadomiłam sobie, że ludzi ocenia się także po wyglądzie.
Miałam 13, może 14 lat, kiedy zaczęło do mnie dochodzić, że ja i moje ciało możemy być postrzegane osobno. Mój wygląd przechodził gwałtowne zmiany, a i komentarze, które słyszałam na swój temat, nagle zmieniły charakter – i zamiast na mnie, zaczęły się koncentrować na tym, co w moim odczuciu działo się całkiem poza mną i moją kontrolą. Wcześniej byłam po prostu sobą. Nie zastanawiałam się nad tym, jak wyglądam, a już tym bardziej – jak mój wygląd mogą postrzegać inni ludzie. Nagle okazało się, że gdzieś, równolegle do mnie, wyrasta druga dziewczyna, i większość ludzi, których na co dzień spotykam, ma styczność wyłącznie z nią.
Nie pamiętam dokładnych myśli, które przemykały mi wtedy przez głowę. Pamiętam emocje i obrazy; wszystkie zasnute gęstą, ciężką mgłą. Czułam się rozszczepiona, przełamana na pół. Nie radziłam sobie ze zmianą, której nie rozumiałam i której nie mogłam zatrzymać. Może wydawało mi się, że tracę kontrolę nad własną tożsamością; a może po raz pierwszy w życiu uświadomiłam sobie, że w ogóle jakiejś tożsamości potrzebuję. Nie wiem. Refleksje przyszły dopiero później.
W międzyczasie zmieniłam klasę i najbliższe otoczenie. Po kilkunastu kolorowych, radosnych latach, które spędziłam otoczona tymi samymi przyjaciółmi, pierwszy raz poczułam się gdzieś obco. Nie odnajdywałam się ani w nowym miejscu, ani w nowym – i coraz silniej obecnym – ciele. Czułam, jakbym kołysała się na linie i szybko, za szybko, traciła równowagę. Do dzisiaj nie wiem, dlaczego zachorowałam na anoreksję, ale wydaje mi się, że w tamtym momencie chwytałam się – jak brzytwy – wszystkiego, co dawało mi jakieś złudzenie kontroli.
Nie mogłam zatrzymać czasu ani zmusić innych, żeby mnie polubili. Ale mogłam cofnąć zmiany, od których to wszystko się zaczęło. Mogłam podporządkować sobie Ją – tę drugą dziewczynę, która nieproszona przejęła w moim życiu stery. A przynajmniej tak mi się wydawało. Zanim się obejrzałam, zaczęłam liczyć kroki, zdrapywać z kromek masło, wydłubywać z chleba ziarna. Nie liczyłam kalorii, nie wiedziałam, co to tłuszcze, węglowodany czy białka, nie zapisałam się na siłownię. Niczego nie planowałam, nie analizowałam. Instynktownie, jak w amoku, próbowałam Ją zniszczyć, zrównać z ziemią. I z powrotem przejąć kontrolę, którą tak nagle mi zabrała.
Ten bunt trwał wiele miesięcy. Każdy dzień zaczynałam od kilkukrotnego okrążenia pokoju. Rodzice zwykle byli już w pracy, więc nikt nie mógł dopilnować, żebym zjadła pierwsze śniadanie. Drugie, starannie przygotowywane poprzedniego dnia przez mamę, zabierałam ze sobą i wyrzucałam w drodze do szkoły – jak najdalej od domu, tak żeby nikt bliski nigdy go przypadkiem nie znalazł. Cukierki i czekoladki, którymi częstowano mnie w szkole, chowałam do kieszeni „na potem”. A kiedy wracałam do domu, zdarzało mi się zrzucać kawałki obiadu na podłogę – tak, by mieć jak najlepszą wymówkę, żeby ich nie tknąć. Im dłużej tak żyłam, tym trudniej było mi cokolwiek zmienić. A nawyki, które stały się nieodzowną częścią mojej codzienności, coraz bardziej dziwiły otoczenie.
Najbliżsi, koledzy, nauczyciele – wszyscy kolejno zaczynali bić na alarm. Ale ja – coraz mocniej zaślepiona – znajdywałam w swoich rytuałach schronienie, mur, który odgradzał mnie od zmieniającego się świata. Nie słuchałam nikogo, kto chciał mi jakkolwiek pomóc. Dawna Kasia żyła więc dalej spokojnie w swojej wyimaginowanej bańce. W tym samym czasie Ona, cielesna Kasia, powoli umierała.
Kiedy w końcu dałam się zaciągnąć na terapię, było już za późno. Serce nie biło tak, jak powinno, a wygłodniałe narządy zaczęły pożerać same siebie. Trafiłam do szpitala, bo istniało ryzyko, że nie przeżyję kolejnych tygodni. Z pierwszego miesiąca, który tam spędziłam, zostały mi już tylko pojedyncze obrazy. Perłowo białe kroplówki z płynnym tłuszczem, przerażone miny gości, którzy przyjeżdżali mnie odwiedzić. Ból, wyczerpanie. I coś jeszcze – poczucie rezygnacji. W końcu, powoli docierało do mnie, że z własnym ciałem nie wygram. Że kiedy je zniszczę, zniszczę też siebie. I wtedy nie będzie już czego kontrolować.
Któregoś dnia coś drgnęło. Rezygnacja ustąpiła miejsca wesołej ciekawości. Jakby ktoś wyrwał mnie z długiego, złego snu. Serce i mózg, podreperowane tysiącami kalorii, odwdzięczyły się nagłym atakiem euforii. Dzisiaj w migawkach z następnych tygodni widzę już tylko pozytywy. Naleśniki z serem – pierwszy posiłek, który zjadłam z nieśmiałą przyjemnością. Rozświetlona latarką twarz starszej współpacjentki, która w nocy z wypiekami na twarzy opowiada mi, czym jest seks. Jasny korytarz, na którym oglądam z bratem najnowszy odcinek South Parku. Na jego twarzy nie ma już śladu po przerażeniu. Czuję, że im moje ciało silniejsze, tym i ja mam się lepiej. I podświadomie podejmuję decyzję – że dam nam jeszcze jedną szansę.
Mocna trója. Ruchable. Na jeden raz. Możliwe. Po kilkunastu latach dalej zdarza się, że zaprzątam sobie głowę takimi komentarzami. W końcu zapominam, bo wiem, że gdyby nie moje zmienne, nieidealne ciało, nie mogłabym chodzić po ulicy, siedzieć w autobusie czy stać w kolejce do baru. To dzięki niemu myślę, kocham i oddycham. Dzięki niemu mam nad czymkolwiek jakąś kontrolę. Moje ciało to nie ona – złośliwa baba jaga, która zabrała mi dzieciństwo. Moje ciało to ja.
autorka tekstu: Kasia Aniszewska (28) – mieszka w Krakowie, gdzie razem z kotem zaczęła niedawno tłumaczyć literaturę. Najlepiej czuje się w lesie, wśród zwierząt i w miasteczku Twin Peaks.
autorka ilustracji: Paulina Łoś (27) – część redakcji „Szajn”. Zajmuje się grafiką, ilustracjami, a jakiś czas temu miała markę odzieżową. Często zmienia zdanie i wiecznie szuka nowości i świeżości. Jest bardzo zapominalska, ale jej przyjaciele zawsze jej wybaczają. Lubi, kiedy dzieją się rzeczy, ale też kocha leniwe nic-nie-robienie (tylko nigdy jej nie wychodzi).