Towarzyszy mi silne przekonanie, że ten motyw regularnie pojawia się w różnych filmach i serialach, ale do głowy przychodzi mi jeden konkretny przykład. Charlotte z serialu „Sex w wielkim mieście” siedzi na brzegu łóżka, a w dłoni trzyma małe lusterko. Z pewną dozą nieśmiałości, ale jednocześnie z podekscytowaniem, szykuje się do poznania swoich miejsc intymnych. Zafascynowana tym, co widzi, nachyla się nad lusterkiem do tego stopnia, że spada z łóżka. Do próby przyjrzenia się samej sobie namówiły ją przyjaciółki, po tym, jak Charlotte podzieliła się z nimi wstydliwym wyznaniem, że „jest tam brzydka” – czym wzbudziła słuszne oburzenie.
Pamiętam moment oświecenia – który przyszedł do mnie stosunkowo późno – że nie muszę dokonywać szalonej akrobatyki w czasie depilacji bikini. Mogę użyć lusterka i po prostu patrzeć, gdzie nakładam krem do depilacji (jeśli akurat przyszła mi ochota na „akcję-depilację”). Z perspektywy czasu zadziwia mnie, że musiałam na to wpaść, a nie było to od samego początku oczywistością. Był sylwester, a ja byłam tak dumna ze swojego odkrycia, że na imprezie dzieliłam się nim z prawdopodobnie zbyt dużą liczbą dziewczyn wokoło. Cóż, pozostaje mi wierzyć, że może któraś z nich była jeszcze przed tym wiekopomnym odkryciem.
Osoby, które posiadają penisa (wraz z jego przyległościami) mają ułatwioną sprawę, jeśli chodzi o patrzenie, przyglądanie się, czy obserwowanie funkcjonowania swoich organów. Większość jest „na wierzchu” i tylko czeka na poznanie. Natomiast, gdy posiada się waginę to sytuacja się lekko komplikuje. A może nawet nie lekko. Problem jest nie tylko z zobaczeniem, ale też chociażby nazywaniem, co dodatkowo utrudnia rozmawianie na „te tematy”. Dla mnie osobiście większość polskich słów na kobiece narządy brzmi albo wulgarnie, albo zbyt medycznie. Są jeszcze kwiatuszki, muszelki i inne takie. Ale chociaż jestem wielką fanką morza, meduz oraz muszli, to nie jestem do tych nazw w pełni przekonana. Są to słowa zastępcze, w istocie jedynie zapożyczone.
Ukryte przed spojrzeniem i uznane za tabu, kobiece części intymne mogą wydawać się dość tajemnicze. Coś tam się o nich wie, w pewnym momencie opanowuje się zagadnienia związane z okresem, a później pojawia się seks, który czasem potrafi dodatkowo skomplikować sprawy. Jednak największy problem zaczyna się, gdy przez niewiedzę (i niewidzenie) powstaje obawa lub wręcz przekonanie, że coś jest nie tak. Za lustro zaczynają służyć zasłyszane plotki, przekazywane przez zazwyczaj niekompetentne lub równie niedoinformowane osoby. Podobnie jak media kreują wzór idealnej sylwetki, mniej jawnie, nieco pokątnie, krążą plotki o tym, jak powinny wyglądać chociażby wargi sromowe. Narastają obiegowe opinie , które nierzadko prowadzą do (niesłusznego!) poczucia wstydu, niepewności, a w sytuacji intymnej – potrafią wpłynąć na (nie)odczuwanie przyjemności ze zbliżenia. Dlatego podzielę się z Wami moim kolejnym odkryciem, tym razem poczynionym dzięki Instagramowi.
W szkolnych zeszytach, na murach i autobusowych przystankach rysuje się głównie penisy (w formach najdziwniejszych i bajecznie wymyślnych). Tymczasem Hilde Atalanta, holenderska ilustratorka, zamieszcza na profilu The Vulva Gallery (w tłumaczeniu Galeria Sromu – eh, właśnie, jak to brzmi) urocze ilustracje „strefy bikini” wraz z informacjami na temat warg sromowych, a czasami też ogólnie kobiecych okolic intymnych. W tej wirtualnej galerii króluje różnorodność kształtów i kolorów, akceptacja i wypowiedziane wprost cenne stanowisko: każda wagina jest piękna. Mając 26 lat wciąż odnajduję tam informacje, o których nie miałam pojęcia. Dodatkowo, co rzadkie w Internecie, czasem czerpię satysfakcję z czytania komentarzy – artystka zgromadziła wokół siebie sympatyczną, wspierającą się społeczność.
Nasze intymne części ciała mogą się różnić dziesiątkami detali – kolorem, wielkością, długością, owłosieniem. Sytuacja jest analogiczna do innych części ciała. Spójrzmy na przykład na takie nosy – mogą być duże, małe, proste, skrzywione, z piegami lub garbkiem. Każdy ma inny, swój, indywidualny. I żaden wygląd – czy to nosa, czy to warg sromowych – nie powinien być powodem do wstydu czy poczucia niepewności.
Co więcej, jeśli masz ochotę, zachęcam: bądź jak Charlotte i zobacz, jak wyglądasz „tam na dole”. Bo przecież fajnie jest wiedzieć, co się ma i jak działają różne części naszego ciała. A oglądanie jest jak oswajanie nieznanego.
Swoją drogą – powracając na chwilę do motywu muszelek i innych – jakże niesamowita jest ta zbieżność kształtów i form powtarzających się w naturze. Jeden z licznych kwiatów, które przypominają kobiece miejsca intymne, nazywa się Klitoria. Jego nazwa jest zbieżna ze słowem clitoris, po angielsku znaczącym łechtaczkę, a źródło tego słowa sięga aż do antycznej Grecji – w grece mając zapis: κλειτορίς. Piękno w czystej postaci!
autorka tekstu: Magdalena Sobolska (26) – absolwentka Instytutu Kultury Polskiej, specjalizacji Kultura Wizualna. W ramach zajęć WF na studiach wybrała taniec na rurze. Fascynatka kultur azjatyckich, serce oddała Korei. Planuje do niej podróż, zasypując swoje biurko coraz większą liczbą fiszek do nauki słówek. Lubi dania ze szpinakiem, sklejać kolaże i dotykać chropowatych ścian. Docelowo: pani reżyser. Instagram to jej ulubione social media (@magdalenasobolska)
autorka ilustracji: Ewelina Wakulewska