Przyśniłaś mi się naga, pełna gracji i w melodycznej, lubieżnej symfonii świateł. W tym śnie spałaś, wciąż uśmiechnięta i nieświadoma tego, że ja, również zupełnie nagi, leżałem obok ciebie i głaskałem twoje jedwabiste włosy swoją, w porównaniu do twojej, ogromną i niezgrabną dłonią. Starałem nie ruszać się zanadto, by cię nie zbudzić. Podziwiałem twoją gładką, oliwkową skórę, kształtny nos i wilgotne rozchylone usta. Jedyne, czego żałowałem, to to, że nie mogę ujrzeć twoich zamglonych oczu, zamkniętych nadal pod cienkimi powiekami. Czułem się niczym dekadencki poeta zatapiający smutki dnia codziennego w naszym wspólnym, gorącym łóżku.
Nagle jednak zatrzepotałaś rzęsami, obróciłaś się na plecy i wyciągnęłaś się, ziewając przy tym, a gdy w uśmiechu miałaś otworzyć oczy, obudził mnie jękliwy dźwięk budzika.
W pokoju było jeszcze ciemno. Zaraz po tym, jak wyłączyłem budzik w telefonie, narzuciłem na głowę kołdrę i zdrzemnąłem się jeszcze parę minut. Wtedy jednak już mi się nie przyśniłaś. Wstałem leniwie, gdy pierwsze promienie wschodzącego nad horyzontem słońca zaczęły przebijać się przez moje powieki. Przetarłem oczy, podrapałem się po głowie i zanim wstałem, upewniłem się, że nie ma dziś przypadkiem dnia świątecznego, ferii albo chociażby weekendu. Moje serce zabiło mocniej, gdy zobaczyłem na ekranie, że jest niedziela, ale natychmiast poczułem ukłucie w żołądku, gdy ekran startowy zaktualizował się i pokazał grafikę z wielkim i niemal krzyczącym w moją stronę napisem PONIEDZIAŁEK. Jedyne, co pocieszyło mnie w tym okropnym dniu, to to, że widziałem cię we śnie i wkrótce zobaczę cię też w szkole. Może ten dzień nie zaczął się znowu tak najgorzej?
Ubrałem się, jak co dzień, w jeansy i koszulkę z motywem Gwiezdnych Wojen. Z tego, co zdążyłem się dotąd o tobie dowiedzieć, Gwiezdne Wojny nie były dla ciebie tak istotną częścią wszechświata jak dla mnie i może nawet wcale za nimi nie przepadałaś. Cóż, trudno się mówi. Mówią, że nie wolno się dla nikogo zmieniać.
Kiedy wyszedłem ze swojego pokoju, rodziców już nie było w domu, więc byłem skazany na dojazd do szkoły autobusem, a to znaczyło, że na pewno się spóźnię. Komunikacja miejska miewa swoje kaprysy, których nigdy, przenigdy nie zrozumiem, a w dodatku nie chce mi się biegać na wcześniejszy autobus tylko po to, żeby zdążyć do szkoły. Nie jestem desperatem. Upewniwszy się, która jest godzina, poszedłem do lodówki, w której znalazłem jedynie mleko i jajka. Postanowiłem zjeść odżywcze śniadanie w postaci płatków z mlekiem. W ciągu ostatnich lat był to jedyny posiłek, jaki byłem w tanie zrobić o siódmej rano.
Powolnym krokiem podszedłem do drzwi wyjściowych, założyłem kurtkę, poprawiłem fryzurę i narzuciłem plecak na ramiona zupełnie bez zapału. Czułem się tak okropnie słaby, jakbym niedawno przebiegł maraton. Albo uczył się całą noc na najtrudniejszy sprawdzian na świecie, albo… Myśląc o sprawdzianie, poczułem, jak wzbiera we mnie złość, bo zapomniałem przeczytać streszczenie Chłopów, z których miałem się właśnie przygotować. Cóż, jedna jedynka więcej czy mniej nie robi żadnej różnicy.
Zamknąłem za sobą drzwi do mieszkania i już pożałowałem, że nie założyłem traperów i zimowej czapki, bo na dworze było przeraźliwie zimno. W dodatku idąc na przystanek, poślizgnąłem się parę razy na oblodzonym chodniku i sprzed nosa uciekł mi autobus, który jedzie do szkoły krótszą drogą. Został mi ostatni autobus, który nie dość, że jechał okrężną drogą, to jeszcze kierowca dosłownie robił mi na złość i jechał z prędkością dwóch kilometrów na godzinę. Przez niego spóźniłem się na lekcję angielskiego i dopiero dziesięć minut po dzwonku wszedłem do klasy. Przy biurku, zamiast swojej szczuplutkiej, blondwłosej anglistki, ujrzałem barczystego mężczyznę, który głosem nieznoszącym sprzeciwu ryknął w moją stronę:
— Siadaj. Spóźnienie.
Wykonałem posłusznie polecenie ogra. Usiadłem w ławce tuż obok Arka. Spóźniony, zmarznięty i głodny. Ten dzień rozpoczął się jednak gorzej niż myślałem.
Wtedy właśnie, gdy wyciągałem w plecaka wymiętolone podręczniki do angielskiego, do klasy weszłaś ty. Rumiana, uśmiechnięta i, jak każdego dnia, niezwykła i piękna. Byłaś ubrana w różowy sweter i jasne jeansy, ale nie to przykuło moją uwagę. Zachwyciły mnie twoje błyszczące, brązowe oczy, których nie mogłem dostrzec w swoim śnie. Może nawet nie zwróciłaś na to uwagi, ale zarzuciłaś lekko włosami, podchodząc do biurka gburowatego ogra, a potem, poprawiłaś okulary środkowym palcem. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, co wtedy do niego powiedziałaś, ponieważ z należytym szacunkiem obserwowałem twoje różowe usta.
Gdy zorientowałem się, że się na ciebie gapię, szybko otrząsnąłem się, spojrzałem tępo w zeszyt Arka, bojąc się, że to widziałaś. Byłem tak skupiony na udawaniu, że nic się nie stało, że prawie dostałem zawału serca gdy ogr ponownie ryknął w moją stronę tym okropnie głębokim głosem:
— Te, spóźnialski. Pomożesz koleżance.
Wstałem dopiero po krótkiej chwili (w zasadzie gdyby nie Arek, który z nieznanego mi powodu wybuchnął głośnym śmiechem, mógłbym nigdy się nie podnieść, oszołomiony żądaniem ogra). Nie miałem bladego pojęcia, w czym miałbym ci pomóc, ale wierz mi lub nie, że poszedłbym za tobą nawet w ogień piekielny, gdybyś tylko mnie o to poprosiła. Wyszedłem z klasy i podążałem za tobą, patrząc tam, gdzie nie powinienem patrzeć. Zatrzymaliśmy się przed salą gimnastyczną, przy której leżały sterty materaców i kosze pełne przeróżnych piłek służących do uprawiania wielu dziwnych sportów. Ty, stojąc przede mną, powiedziałaś z dziką namiętnością, bym pomógł ci je zanieść do magazynu ze sprzętem sportowym.
— Organizuję coś bardzo ważnego – dodałaś.
Ostanie zdanie, które wypowiedziałaś, było tak przeraźliwie suche, że zdałem sobie sprawę, że z tą dziką namiętnością przesadziłem. Twój głos był jednak tak słodki i delikatny, że nie skłamałbym, gdybym rzekł, że brzmi podobnie do koncertu kwartetu smyczkowego, który grał specjalnie dla mnie.
Gdy złapałem pierwszy materac, usłyszałem jeszcze, jak mówisz coś pod nosem, ale poziom ekscytacji w moim ciele był tak wysoki, że tego nie dosłyszałem. Byłem jednak w swoim szalonym szczęściu tak nieśmiały, że nie odważyłem się dopytać.
Przez resztę lekcji nie mogłem się na niczym skupić, bo myślałem tylko o tobie. Myślałem o tobie też na języku polskim, na którym nauczycielka zlitowała się nad nami i nie zrobiła sprawdzianu, a także na francuskim, który minął mi w tak ogromnym spokoju, że nawet nie zauważyłem, kiedy ta lekcja zdążyła się skończyć. W ten właśnie sposób dotrwałem do długiej przerwy. Zwykle wychodziłem na te dwadzieścia minut na dwór, żeby odpocząć od głupoty tej instytucji zwanej szkołą, ale tym razem musiałem odpocząć od własnej. Siedziałem w stołówce szkolnej w drętwym otępieniu i zastanawiałem się nad przebiegiem lekcji matematyki, na której nauczycielka zagroziła mi, że zobaczy się ze mną w następnym roku i z radością nie dopuści mnie do matury. Do tego postawiła mi dwie kolejne jedynki, ot tak, żeby mi dokopać, a ja może na początku wcale się tym nie przejąłem, ale potem, zacząłem czuć się jak okropny przestępca.
Wściekły i poniżony wstałem z krzesła i zostawiwszy w szafce swój plecak, poszedłem do sali gimnastycznej, przez którą miałem wyjść na dwór, żeby zapalić papierosa. Wychodząc przez podwójne drzwi, zobaczyłem ciebie. Niosłaś karton, z którego co kilka kroków wypadały piłki tenisowe. Przez chwilę patrzyłem na twoje szczupłe palce i paznokcie pomalowane na bardzo jasny błękit. Natychmiast zapomniałem o tym, jak bardzo zły byłem dotychczas, podszedłem i widząc błaganie o pomoc w twoich błyszczących oczach, wziąłem od ciebie pudło i według twoich zaleceń z rana odniosłem je do magazynu ze sprzętem sportowym. Kątem oka widziałem, jak zbierasz zgubione piłki i spoglądasz z nadzieją w moją stronę. Milczałaś jednak, a i ja nie puściłem pary z ust.
Gdy przyszłaś do magazynu, spojrzałaś na mnie z wdzięcznością, a ja nie powiedziałem ani słowa, tylko patrzyłem na ciebie jak ostatni idiota. Co miałem powiedzieć? Że kocham cię nad życie? Że od pierwszej klasy szukam cię na korytarzach tylko po to, żeby upewnić się, że jeszcze żyjesz i że mogę cię dalej wielbić? Nie mogłem ci powiedzieć, że czytam wielokrotnie wszystkie twoje posty na Facebooku, że śledzę wszystkie twoje polubienia i nie spuszczam wzroku z Messengera, żeby sprawdzić, czy przypadkiem do mnie nie piszesz. A jak gram w gry komputerowe, to gdzieś z tyłu głowy nazywam czołgi twoim imieniem. Nazywam nim także karabiny, maszyny i lokacje. Nie mogłem ci powiedzieć, że cię potrzebuję, bo jestem jednym wielkim frajerem, więc gdy tylko zadzwonił dzwonek na lekcję, bez słowa wyszedłem z magazynu i poszedłem w stronę sali informatycznej.
Nie chciałem dłużej siedzieć w szkole. Nie mogłem się jednak zdecydować, czy chcę zostać jeszcze chwilę, żeby zobaczyć cię na następnej przerwie, czy jednak wolę wrócić do domu, zakopać się w łóżku i zobaczyć cię jeszcze raz w tym pięknym śnie. Różnica między moją wyobraźnią a rzeczywistością była taka, że w tej pierwszej byłaś już moja, trwałaś w moich objęciach, leżałaś w mojej pościeli, a wokół było pięknie, kolorowo, jasno i cudownie. W realnym świecie spotykałem cię na korytarzu i próbowałem wymyślić cokolwiek, by zwrócić twoją uwagę. Rzeczywistość wcale nie była taka piękna, więc skoro miałem cię już w myślach, to dlaczego miałbym starać się zdobyć cię w tym szarym świecie?
Pobiegłem na autobus, zupełnie jakbym spieszył się do domu, z którego resztą mieszkańców i tak nie miałem nic wspólnego. Wszedłem do środka, zdjąłem buty w korytarzu, telefon zostawiłem w kuchni, z której zabrałem zgrzewkę puszek Mountain Dew, paczkę chipsów i dwie pakowane próżniowo mrożone kanapki, które znalazłem w chłodziarce. Tak wyposażony poszedłem do siebie, plecak zostawiłem na łóżku, a potem nadal ubrany w kurtkę otworzyłem laptopa i włączyłem World of Tanks. Rozegrałem sześćdziesiąt dwie bitwy, co zajęło mi łącznie jedenaście godzin i dwadzieścia osiem minut. Dawno nie byłem tak zdesperowany jak tamtego dnia. Najpierw pojawiłaś się w moim śnie, potem w świecie, w którym musiałem żyć na co dzień, i nie wiem, co chciałaś tym osiągnąć, ale na dobre pozbawiłaś mnie rozumu.
Po północy wyszedłem ze swojej nory i postanowiłem coś zjeść, bo zapas żywności zaczął mi się kończyć już kilka godzin temu. Wszyscy domownicy już dawno spali, więc nie byłem narażony na to, że będę musiał się z nimi bratać w jakikolwiek sposób czy opowiadać o tym, jak było w szkole. Zresztą moja matka już dawno temu zapomniała, co to znaczy ze mną rozmawiać. Zdaje mi się, że nawet zaczęła wcześniej wyjeżdżać do pracy tylko dlatego, że nie chce mnie oglądać. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawiałem z nią dłużej niż trzydzieści sekund. Z ojcem od czasu do czasu odbywałem dłuższe rozmowy, ale zwykle na tematy niezwiązane bezpośrednio z moim życiem. Nie mogę powiedzieć, żebym się z nimi dogadywał.
W lodówce znalazłem resztki z obiadu – kurczak smażony na głębokim tłuszczu i trochę frytek. Zabrałem je ze sobą i postanowiłem dowiedzieć się, czy przypadkiem nie mam jutro szczęśliwego numerka. Chciałem zdać z matematyki, a nawet nie zabrałem się za jutrzejszą pracę domową. Na szczęście nie musiałem silić się nawet na logowanie w dzienniku, bo aplikacja wysyłała zawsze po północy informację, jaki numer będzie tym razem szczęśliwy. Odkryłem jednak coś dużo ciekawszego niż powiadomienie z dziennika elektronicznego.
Na ekranie głównym ujrzałem twoją małą, dziecięcą twarzyczkę, a przy niej napis MASZ WIADOMOŚĆ. W przerażeniu dwa razy błędnie wpisałem kod PIN, ale za trzecim razem na szczęście ukazał mi się pulpit główny i chmurka z twoim zdjęciem. Zajrzałem do środka i przeczytałem twoją wiadomość chyba pięć albo szczęść razy. Nie mogłem uwierzyć, że napisałaś. Usiadłem skonsternowany na podłodze i zacząłem się śmiać. Napisałaś, że dziękujesz za pomoc, po czym w kolejnej wiadomości dodałaś, że wiele osób cię mijało i nawet nie próbowali ci pomóc. Następna wiadomość była bardzo zawiła i długa, ale mówiła mniej więcej o tym, że razem z wuefistami próbujesz zorganizować coś podobnego do turnieju trójmagiczngo.
W ostatniej wiadomości skomplementowałaś moją koszulkę ze szturmowcem, po czym dodałaś ni stąd zowąd, że uwielbiasz Gwiezdne Wojny. Odpisałem, że dziękuję.
Jak mogłem być tak głupi, żeby w euforii ci odpisywać? Zapewne byłem na tyle oszołomiony, że po oznaczeniu wiadomości jako odczytanej uznałem, że reagowanie na ostatnią będzie adekwatne. Musiałem coś napisać, Panie Boże, czym sobie zasłużyłem żeby być takim idiotą? Mogłem napisać coś mądrzejszego, piękniejszego, bardziej poetyckiego, może wtedy uznałabyś mnie za inteligenta, a nie idiotę. Byłem przerażony, zniesmaczony swoją niezdarnością w odpisywaniu tak pięknym dziewczynom jak ty.
Gdy się tylko ocknąłem z dziwnego transu, dodałem jeszcze, że turniej trójmagiczny to świetny pomysł i poprosiłem, żebyś mi wytłumaczyła, na czym to będzie polegać. Opisałaś wszystko w wielu wiadomościach. Powiedziałaś, że organizujesz trzy części konkursu – najpierw wyścig z przeszkodami, w którym trzeba było zdobyć piłeczkę z zagadką, potem zawody pływackie na basenie obok szkoły, w których niezbędne będzie rozwiązanie zagadki, a potem bieg przez labirynt ustawiony z materaców na boisku szkolnym, w którym trzeba będzie odnaleźć puchar. Uznałem, że brzmi to świetnie i chciałbym wziąć udział.
Odparłaś, że to dla ciebie ulga, bo bałaś się, że nikt nie będzie chciał się zaangażować, a całe przygotowania trafi szlag. Zapewniałem cię, że w szkole jest mnóstwo ludzi, którzy uwielbiają Harry’ego Pottera tak jak ty i ja.
Potem rozmawialiśmy jeszcze chwilę o Hogwarcie i Pokątnej, a później zaczęliśmy gadać o Gwiezdnych Wojnach, bo jak się okazało, lubiłaś je tak samo jak ja. Zapytałem cię nawet, czy wiesz cokolwiek o tym, co zdarzyło się po Bitwie o Endor, a tym bez zastanowienia zaczęłaś mówić, że czytałaś wszystkie komiksy o Jainie i Jackenie, o Luke’u i Marze Jade, a także te o wnuku Luke’a w serii Dziedzictwo. Sądziłem, że jesteś licealistką podobną do reszty dziewcząt z naszej szkoły (bez urazy, ale w swojej szczerości próbuję być naprawdę miły). Nie zasługiwałem na ciebie, bo byłaś w moich oczach taka jak one. Nie mogłaś nie zrozumieć, nie byłaś taka jak ja. Widzisz, jak bardzo się co do ciebie myliłem?
Przez parę godzin rozmawialiśmy o Ciemnej Stronie Mocy i Rebeliantach, a mi rozmowa z tobą przychodziła z taką łatwością jak z nikim dotąd. Z nikim wcześniej nie rozmawiałem o Gwiezdnych Wojnach z takim zapałem i ekscytacją. Po trzeciej powiedziałaś mi, że jesteś zmęczona i chcesz iść spać, a ja nie trzymałem cię na siłę. Pożegnałem się i sam poszedłem do łóżka.
Nie mogłem zasnąć. Najpierw myślałem o tym, że znalazłem dziewczynę, która jest geekiem. Potem stwierdziłem, że chcę dla ciebie zdać maturę, żebyś nie miała mnie za głąba. Następnie przez moją głowę przechodziły setki, a nawet tysiące myśli związanych z tobą, a także ze szkołą, ze mną i moją przyszłością. Chciałem się zmienić, ale nie wiedziałem jak.
Następnego dnia nie spóźniłem się do szkoły. Spotkałem cię na drugiej przerwie i przeniosłem kilka nowych materaców do magazynu. Uśmiechnęłaś się, ale nie zamieniliśmy ze sobą nawet jednego słowa. Na lekcjach bardzo starałem się uważać i pracować, ale na matematyce znowu nie poszło mi najlepiej. Może to dlatego, że z matematyki jestem raczej kiepski. Przez następne tygodnie spotykaliśmy się na korytarzach, ale do rozmów dochodziło tylko na Messengerze. Z jednej strony było mi żal, że nie umiem nawiązać z tobą kontaktu w rzeczywistości, a z drugiej strony czułem, że tak jest okej. W końcu nie zgłosiłem się do turnieju trójmagicznego, ale zachęciłem parę osób, żeby wzięły udział.
Po pierwszej części konkursu kontakt się urwał. Przestaliśmy ze sobą pisać, przestaliśmy ze sobą rozmawiać, a przede wszystkim przestałem spotykać cię na korytarzu. Tak minął pierwszy dzień wiosny, a wraz z nim druga część turnieju. Zwolniłem się z lekcji, żeby pójść na basen, ale cię tam nie zastałem. Musiałaś być zajęta organizacją. Całe szczęście, bałbym się, że musiałbym rozmawiać z tobą twarzą w twarz. Trzecia część konkursu odbyła się w połowie kwietnia, ja wtedy zdawałem z matmy z dwójką, a matematyczka dopuściła mnie tym samym do matury.
Dziwne, że przestałem zabiegać o to, żeby cię spotkać. Wcześniej chodziłem obok sali, w których lekcje miała twoja klasa. Udawałem, że kogoś szukałem, albo chodziłem do nauczycieli, którzy byli w pobliżu. Robiłem wszystko, by chociaż raz każdego dnia zobaczyć twoją twarz, zapamiętać twój uśmiech, by potem móc o nim śnić. Jednak od kiedy przestałaś odpisywać na moje wiadomości, a później nawet je wyświetlać, ja przestałem szukać ciebie. Na początku nie rozumiałem dlaczego, później nie chciało mim się nad tym nawet zastanawiać. Nie mogłem przecież tak nagle przestać cię kochać.
Czy może jednak przestałem?
Nie rozmawialiśmy do dnia, w którym wszedłem na angielski kilka minut przed czasem, a ty siedziałaś w drugiej ławce pod oknem i patrzyłaś mi prosto w oczy, zupełnie jakbyś próbowała wywiercić mi dziurę w samym środku twarzy. Nie widywałem cię wcześniej w sali na zajęciach mojej klasy, ale ja usiadłem w swojej ławce tuż za tobą. Odwróciłaś się w moją stronę i tym piskliwym głosem powiedziałaś:
— Obiecałeś, że się zgłosisz.
— Nie mogłem. Musiałem odzyskać plany Gwiazdy Śmierci – odpowiedziałem, zupełnie jakby to było coś normalnego. Zadziwiające, że te słowa przechodziły mi przez gardło po tylu latach powtarzania, że jesteś jedyną osobą, której nigdy, przenigdy nie odmówię. A jednak przyszło mi to z łatwością. – Wielu bothan zginęło, aby dostarczyć nam te informacje – zacytowałem. – Ja przeżyłem.
— Za kogo ty się masz? – spytałaś. Widziałem twoje zaszklone oczy, ale nadal nie widziałem powodu, by się nad tobą litować.
— Za Cassiana Andora.
— Ale on nie był bothanem.
— Ja też nie jestem. Chcesz mi coś powiedzieć?
— Myślałam, że się w tobie zakochałam.
— We mnie nie wolno się zakochiwać – odpowiedziałem jej takim tonem, jakbym chciał przekazać, że tylko ja mogę to robić. Czy o to chodziło? Skoro cię zdobyłem, to czy chciałem nadal za tobą gonić?
— Dupek z ciebie.
— Jak z Cassiana – wzruszyłem ramionami. – Czas unicestwić tę planetę. Puff – syknąłem, teatralnie imitując dźwięk wybuchu.
— Nie rozumiem, dlaczego to zrobiłeś – jęknęła, po czym prędko wyszła.
Ja też nie rozumiem. – dodałem sam sobie we własnych, poplątanych myślach.
Tej nocy znów mi się śniłaś. Szliśmy razem przez Krainę Jezior na Naboo. Pocałowałaś mnie w policzek, a ja wtedy zorientowałem się, że jesteś naga, a słońce odbija się od twojej oliwkowej skóry. Twoje brązowe, otwarte szeroko oczy błyszczały ekscytacją, a usta parzyły mnie w twarz. Gdy tylko oderwałaś wargi od mojego policzka, obdarowałaś mnie szerokim uśmiechem, po czym zaczęłaś biec, a po chwili, gdy dotarłaś do skraju klifu, zatrzymałaś się i skoczyłaś do jeziora. Popędziłem za tobą, by zobaczyć, co ci się stało, ale wtedy już nigdzie cię nie widziałem.
Obudziłem się, próbując zrozumieć, dlaczego odrzuciłem miłość, za którą goniłem od lat. W końcu patrząc w sufit, zdałem sobie sprawę, że człowiek woli gonić króliczka, a gdy już go złapie, zaczyna rozumieć, że jego rola właśnie dobiegła końca, że jedyny sens życia, jaki miał i za jakim gonił, właśnie się spełnił. To ty byłaś tym króliczkiem, a ja widząc, że powoli zaczynam cię doganiać, zwolniłem, by niedługo znowu przyspieszyć i gonić za czymś bez obaw, że to koniec mojej podróży. Może ja też chciałem nadal gonić króliczka, ale z jakiegoś powodu straciłem go z oczu? Czy się poddałem, czy może zmieniłem kierunek swojej gonitwy?
Czy naprawdę cię kochałem, czy może tak mi się tylko zdawało?
Jak wiele czasu spędzę jeszcze na gonitwie? Może faktycznie powinienem się zatrzymać i dowiedzieć, kim właściwie jestem i kim powinienem być?
Liceum, matura, perspektywy. Wydaje mi się, że ta gonitwa doprowadziła mnie do ciekawych konkluzji.
Cóż, może nie wszystkie tajemnice zostaną rozwiązane, ale z pewnością są pytania, które warto zadawać. Niezależnie od tego, czy istnieją na nie odpowiedzi, czy nie, ja wolę na nie nie odpowiadać.
Przynajmniej na razie.
Autorka opowiadania: Klaudia Kadzewicz (18) – pozytywna dusza z toną empatii, dzięki której codziennie robi wszystko, by szerzyć dobro. Ma wiele pasji, takich jak ratownictwo i pisarstwo, ale przyszłość wiąże z medycyną, bowiem od małego lubi pomagać ludziom. Pisze książki, które ma nadzieję kiedyś opublikować, ale póki co na nocnych zmianach szuka inspiracji i dzieli się prozą na Wattpadzie. Kolekcjonuje mapy i stare filiżanki, nie pozbywa się podręczników od chemii z liceum, bo lubi widzieć świat takim, jakim był wczoraj, by przewidywać, jaki stanie się jutro.
Wattpad: https://www.wattpad.com/user/
Autor ilustracji: Nicholas Wereszczyński (20) – mieszkający w Londynie ilustrator. Interesuje się pogaństwem i okultyzmem, co często się odzwierciedla w jego pracach. Lubi w wolnych chwilach trzymać nosa w muzyce, zoologii, lub na YouTubie.
Facebook: https://www.
Instagram: @awornf
Etsy: https://www.etsy.com/