Na początku marca wzięłyśmy udział w święcie girlpowerowego kina. Od 6 do 10 marca warszawska Kinoteka wyświetlała filmy prezentowane w ramach HER Docs – pierwszego w Polsce festiwalu filmów dokumentalnych, przedstawiającego widzkom i widzom twórczość kobiet. Ostatnimi czasy coraz więcej mówi się o znacznej dysproporcji kobiet i mężczyzn w przemyśle filmowym. Ekranowym bohaterkom przez lata rzadziej powierzano wiodące w fabule role, natomiast dzieła scenarzystek, reżyserek i producentek do dziś nie zyskują tyle poklasku, co praca ich kolegów z branży. Dyskusje na ten temat mogłyśmy obserwować chociażby przy okazji tegorocznych relacji około-oskarowych. Festiwale jak HER Docs wynajdują realizowane przez kobiety filmowe perełki, które zbyt często nie zyskują należnego im rozgłosu. Potrzebujemy takich inicjatyw również po to, by przekonywać kobiety do dostrzegania wartości w swoich własnych, prywatnych doświadczeniach i ośmielać je do opowiadania o nich światu.
Jak deklarują organizatorki festiwalu: „Chcemy, aby HER Docs Film Festival stał się wizytówką równości – nie tylko w branży dokumentalnej.” Jak powiedziały – tak zrobiły. HER Docs nie ograniczyło się jedynie do zaprezentowania publiczności świeżych i różnorodnych filmów w aż dziewięciu sekcjach tematycznych (Sztuka, Ciało, HERstorie, Nowe twarze, Przeboje festiwali, Lepsze jutro?, Seks, Pokazy specjalne i 4Youth). Dziewczyny stojące za festiwalem zrealizowały w trakcie jego trwania przeróżne spotkania z inspirującymi gościniami, wydarzenia muzyczne i warsztaty. Mogłyśmy na przykład wybrać się na performatywno-muzyczną imprezę „Czułość” w Muzeum na Pańskiej, uczestniczyć w warsztatach dla dokumentalistek, spotkać się z twórczyniami i reżyserkami stojącymi za niektórymi z prezentowanych filmów i wziąć udział w wielu dyskusjach z aktywistkami, naukowczyniami, artystkami, pisarkami i innymi kobietami zajmującymi się szeroko pojętymi działaniami na rzecz równości płci.
A które z filmów udało nam się zobaczyć? Zerknijcie na nasz festiwalowy przegląd:
Na pierwszy ogień idzie film z sekcji „Seks”, którego przewrotny tytuł brzmi „Okres godowy”. Jest to szwedzka produkcja w reżyserii Liny Marii Mannheimer.
Kiedy podczas przeglądania strony HER Docs zobaczyłam pierwsze zdanie opisu tego filmu, stwierdziłam, że to strzał w dziesiątkę. „Milenialsi kochają inaczej – inaczej niż starsi?” to pytanie, które zadaje sobie większość szukających miłości młodych dorosłych. Jak to jest, że ciągle szukamy, a tak często nam nie wychodzi? O kondycji współczesnych związków, zmiennych uczuciach i bliskości pięknie opowiedziała twórczyni.
Film opowiada historię (chciałoby się rzec miłosną, ale to bardziej skomplikowane) Naomi i Edvina. Założenie było proste: dwójka młodych ludzi zostaje wybrana spośród kandydatów na Tinderze, a ich zadaniem jest nagrywać każdy moment swojej relacji. Reżyserka dużo ryzykuje, ponieważ nie może kontrolować jakie treści dostanie od pary. To oni są twórcami rzeczywistości przedstawionej w filmie. Dzięki takiemu zabiegowi powstała opowieść, która urzeka swoją naturalnością, a zarazem bezpośredniością.
Użytkownicy aplikacji randkowych zdają sobie sprawę z tego, że nie zawsze rozmowy online przekładają się na uczucie offline. Nasi bohaterowie mają to szczęście, że spotkanie twarzą w twarz nie zabija ich optymizmu. Czujemy się uczestnikami wzlotów i upadków, które przeżywają na ekranie. Zadziwiające dla mnie było, ile treści, które myślałam, że dotyczą tylko mnie i mojego randkowania, jest na porządku dziennym w pokoleniu milenialsów. Niezdecydowanie, rezygnacja i powroty to typowy zestaw, z którego wybieramy podczas przygody z drugą osobą. W filmie przyglądamy się internetowym narzędziom takim jak Facebook czy Instagram, które nie są poddane krytyce, ani uwznioślone. Reżyserka pozostawia dużo kwestii niedopowiedzianych, tak aby każdy z nas mógł sam ocenić zarówno sytuację Edvina i Naomi, ale także nas samych. Poruszająca, prawdziwa historia, z którą może się utożsamić każdy z nas.
Drugim filmem obejrzanym przeze mnie jest „Delphine i Carole” z sekcji „Przeboje festiwali”. Rzeczywiście produkcja w reżyserii Callisto Mc Nulty może nosić miano przeboju. Jestem fanką kina w klimacie lat 70., więc byłam dodatkowo podekscytowana seansem. Można tu wyczuć tętniący życiem, zmienny i ekscentryczny Paryż. To opowieść o dwóch kobietach: Delphine Seyrig i Carole Roussopoulos. Pierwsza z nich jest znaną aktorką, a druga niezależną artystką wideo. Łączą siły i wspólnie uczestniczą w masowym ruchu feministycznym, który przechodzi swój rozkwit. Dokumentują koleżanki „po fachu”, zadając im pytania o branżę filmową i jej patriarchalny wymiar. Każdą z nich można by uznać za ikonę francuskiej kultury. A w wywiadach występują zawsze z papierosem w ręce.
W tym filmie urzeka przede wszystkim siła, z której wyrasta aktywizm. Walka o prawo do aborcji (Seyrig była jedną z kobiet podpisanych pod „Manifestem 343”), prawa pracownic seksualnych i szacunek do kobiet oraz ich pracy to stałe elementy działań bohaterek. Moim zdaniem najciekawszym projektem zrobionym przez te dwie wspaniałe kobiety było wideo zawierające fragmenty seksistowskich wypowiedzi z francuskiej telewizji przerywane feministycznymi komentarzami. Problem został pokazany dosadnie, ale z humorem.
„Delphine i Carole” to inspirujący dokument o silnych kobietach, który może stać się motywacją do aktywizmu społecznego i poznawania różnych wymiarów feminizmu na świecie.
Dokument „Kusama. Nieskończoność” opowiada o życiu i twórczości popularnej artystki, o której w rzeczywistości wiele z nas wie zadziwiająco mało. Kojarzycie ją zapewne jako ekstrawagancką panią z czerwonymi włosami, która często portretowana jest na tle swoich krzykliwie kolorowych, kropkowanych prac. Wiecie o niej coś więcej? Szczerze mówiąc, pomimo ogólnego zainteresowania sztuką, ja nie wiedziałam. Okazało się, że Kusama tworzyła w Nowym Jorku w czasach Oldenburga i Warhola (którzy zresztą podkradli kilka z jej innowacyjnych pomysłów). Ówczesny establishment świata sztuki jeszcze bardziej niż dziś zdominowany był przez białych mężczyzn, przez co Kusama stale doświadczała podwójnej dyskryminacji – nie traktowano jej poważnie zarówno ze względu na płeć, jak i pochodzenie. Mimo tego do swojej twórczości podchodziła bezkompromisowo – nie przejmowały ją panujące w środowisku konwenanse ani mody. W wielu kwestiach wyprzedzała swój czas: krytykowała galerie sztuki współczesnej za wystawianie prac nieżyjących już twórców i brak zainteresowania młodymi artystami (a tym bardziej artystkami), organizowała performance w ramach protestu przeciwko wojnie w Wietnamie, wyprawiała ceremonie ślubne dla osób tej samej płci i zajmowała się, pionierskim w latach sześćdziesiątych, body-artem. Yayoi Kusama z pewnością zasługuje na większą uwagę, niż ta jaką dotychczas poświęcano jej w świecie sztuki. Dokument „Kusama. Nieskończoność” wydobywa na światło dzienne prywatną herstorię tej odważnej i wrażliwej osoby, uświadamiając jednocześnie widzkom i widzom, z jak wieloma problemami – społecznymi, politycznymi, ekonomicznymi a także psychicznymi – musiała zmagać się kobieta-artystka pragnąca zająć znaczące miejsce w niesprzyjającym jej, patriarchalnym świecie sztuki.
Współautorka tekstu: Magda Falińska (27) – fanka Madonny, Michała Witkowskiego i ogórków kiszonych. Pisze o (pop)kulturze a w wolnym czasie najchętniej maluje mityczne stwory lub pije kawkę z przyjaciółmi.
Instagram: @magfalinska
Współautorka tekstu: Wiktoria Kazimierczuk – studiuje dziennikarstwo i chociaż obecnie pochłania ją stolica, to w jej sercu zawsze będzie polskie morze. Interesuje się sztuką, modą i kobietami, które zmieniają herstorię. W wolnych chwilach można ją spotkać w kawiarniach z przelewem w ręku albo w vege knajpach.
Instagram: @kaawik