Ten tekst powstał z powodu spektaklu Dziewczyny opisują świat, a dokładniej, jak można przeczytać w opisie wydarzenia, “instalacji performatywnej, dla której punktem wyjścia były podarowane dziewczyńskie pamiętniki oraz seria spotkań, dyskusji i warsztatów z dziewczynami i młodymi kobietami wokół zebranej kolekcji zapisków. Bezpośrednio zapisane doświadczenia dorastania stały się podstawą dla opowieści o świecie widzianym z perspektywy kształtującego się kobiecego podmiotu.”

Żeby obejrzeć ten spektakl, pojechałam do Poznania blablacarem. Przez całą drogę prowadziłam dyskusję z kierowcą o nowych Gwiezdnych Wojnach, podczas której próbował mnie usilnie przekonać (a że jechaliśmy 4,5 h, nie było to jakieś subtelne przekonywanie), że te Gwiezdne Wojny to już nie to samo co kiedyś, że straciły swój cały potencjał i powagę, że pierwsze części były zdecydowanie lepsze, bo z tym feminizmem to już przesadzają, że to wszystko jest takie na siłę, że co jak co, że on już wszystko jest w stanie znieść, ale żeby w Gwiezdnych Wojnach laska była rycerzem jedi?

Próbowałam dociec, co niby jest tą przesadą, ale usłyszałam tylko albo aż:

,,Nie wiem no, to jest po prostu już za dużo, mnie to jakoś przeraża”

Kiedy w końcu wylądowałam przed budynkiem rezydencji, trochę za wcześnie, dosiadła się do mnie kompletnie nieznajoma dziewczyna i zapytała, czy też idę na Dziewczyny i czy może iść ze mną, bo nikt z jej znajomych jakoś nie reflektował na feministyczny teatr. Tym magicznym sposobem, jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu zyskałam kompankę (chociaż edytor google pyta, czy chodziło mi o kompana, ale nie: zyskałam kompankę/partnerkę/towarzyszkę/kumoszkę).

Weszłyśmy do przestrzeni, która przypominała starą salę gimnastyczną, zamiast widowni lub jak kto woli, tradycyjnych, obitych czerwonym aksamitem foteli, zaoferowano nam wielkie, luźno porozrzucane gąbki, tworzące coś na kształt wysp, przypominających trochę kadr z Przekleństw Niewinności. Bez klasycznej sceny, bez wyraźnego podziału na aktorki i widzki/widzów. Siedzieliśmy skupieni w małych grupach.

Co twórczynie zrobią z tymi pamiętnikami? Jak je zaadaptują? Czy będą je odgrywać? Czy stworzą jakąś fabułę? Czy będą się wcielać w bohaterki pamiętników?

Czy stworzą z nich jakieś poważne, polityczne statementy, czy może wybiorą tylko zapiski dziewczyn, które brały udział w programie The Brain. Genialny umysł, żeby udowodnić nam who run the world.

Inscenizacyjny pomysł okazał się zaskakująco prosty i zupełnie zbił mnie z tropu. Właściwie opierał się na tym, aby zebrane pamiętniki po prostu ujawnić w takiej formie, w jakiej są one zapisane, nie zmieniając języka, nie ingerując zbytnio w ich zawartość ani wydźwięk. Odsłonić dziewczyńskie zapiski, nie przyglądając im się z dystansem i krytycznie, nie ubezpieczać ironią i pastiszem ich niekiedy rozbrajająco naiwnych i codziennych fragmentów. Po prostu, za pośrednictwem performerek, z wielką empatią, w bezpiecznej przestrzeni, dać do nich dostęp widzom i widzkom. Przeczytać na głos.

Struktura tej instalacji też była bardzo prosta – rozdziały zaczerpnięte z samych pamiętników: Miłość, Pierwszy raz, Rodzice i skupione wokół nich problemy.

Podczas trwania pierwszej sceny spektaklu, performerki nachylają się do pojedynczych widzów i szepczą im na ucho sekrety. Zawierają z nami dziwną umowę, w ramach której jakby mówiły: “okej, możesz tu być, możesz tego słuchać, możesz tego z nami doświadczać, ale jesteś tu na naszych zasadach”. Bardzo chciałam być powierniczką jednego z tych sekretów, żebym mogła zrobić z niego tytuł tego tekstu, ale niestety, obserwowałam tylko skonfundowane i zawstydzone miny przypadkowych słuchaczy.

W dalszych scenach aktorki stopniowo wprowadzały nas do świata autorek dzienników. Nazywały imionami ich byłych miłości, ciotek, przyjaciółek, wskazywały na fragmenty garderoby, które mamy podobne, na buty, na które nie było którejś z nich stać, na fryzurę, jaką któraś z nich pragnęła zawsze mieć albo na taki kolor włosów, który kojarzył się z kolorem włosów jej matki. Strategia performerek polegała na tym, by nas za wszelką cenę w ich światy wciągnąć, utożsamić, zbliżyć zamiast dystansować. Swobodnie poruszały się pomiędzy nami, dotykając nas i trącając, czasami robiąc sobie miejsce tuż obok, by coś wykrzyczeć. Zwracały się do nas bezpośrednio, szeptały na ucho o intymnych sprawach, lipsingowały wstydliwe, miłosne piosenki.

Kulminacją i zwieńczeniem tych wcielających działań jest finałowa scena, w której aktorki siadają pośród widzów w niewielkich skupiskach i zaczynają odczytywać poszczególne wpisy. Potem przekazują pamiętniki dalej i zachęcają do odczytywania tych pierwszoosobowych narracji, konfesyjnych tekstów, zupełnie jak gdybyśmy to my, odbiorcy/odbiorczynie, czytając je na głos, stawali się ich autorami/autorkami i nagle zwierzali się sobie wzajemnie.

Ta scena była dla mnie w jakiś dziwny, nienazwany sposób wzruszająca. Dlatego z pewnym trudem przychodzi mi pisanie tego tekstu i analizowanie samego spektaklu. Coś we mnie opiera się przed używaniem intelektualnych narzędzi, żeby to wzruszenie rozbroić, zdefiniować, nazwać lub podważyć. Pewnie można by przeczesywać pamięć w poszukiwaniu jakichś niedociągnięć, nieścisłości albo nadmiernie wychwalać, ale my, dziewczyny, w przestrzeni publicznej jesteśmy częstokroć tak surowo oceniane, tak wobec siebie samych krytyczne i wrogie, tak czujne na każde swoje potknięcie, że zdaje się to nie mieć większego sensu.

,,No nic odkrywczego to nie było, żaden dziennik z podróży Magellana”.

Tak skwitowały całe to wydarzenie dwie kobiety, siedzące na gąbczastym materacu tuż za mną.

A jednak przyszły tam, jak my wszystkie, żeby usłyszeć i zobaczyć, co miałyśmy do powiedzenia na temat świata jeszcze kilka lat wcześniej.

Spotkałyśmy się więc, zarówno autorki jak i odbiorczynie, w tym powrocie do dziewczyńskiego czasu, zaklętego i uchwyconego w tych pamiętnikach, momentu dojrzewania, kiedy wszystko jeszcze jest płynne i niejasne, w którym nic jeszcze nie jest przesądzone, potencjalnie wszystko jest jeszcze możliwe. Możliwe, że będziemy wynalazczyniami, bohaterkami, wojowniczkami, magellankami, szamankami. Momentu, kiedy jeszcze nie stajemy się swoimi rodzicami, momentu, kiedy jeszcze się same nie utrzymujemy, kiedy pogróżki ojca, że życie nas zweryfikuje, brzmią tylko jak zaprogramowane, głodne kawałki, które każdy rodzic ma w pakiecie startowym. Momentu, kiedy nie widzimy jeszcze na Instagramie zdjęć naszych znajomych ze ślubów, chrzcin, pierwszych łysin i podpisanych kredytów na kolejne 30 lat. Rozstrzygającego momentu, w którym wszystko jest jeszcze możliwe, kiedy w wyobrażeniu stoimy przed wszystkimi rozwidleniami, a każda z dróg zdaje się być tak samo dostępna. Może wracamy, aby siebie na nowo odzyskać, usłyszeć swój głos.

__________________________________

Autorka tekstu: Martyna Wawrzyniak (25) – feministka, pracownica Biura Wydawania Tekstów, wykonuje kompleksowe usługi teatralne z zakresu dramaturgii, prawie absolwentka Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie, nikt w to nie wierzy, ale do końca listopada 2018 napisze pracę magisterską.

Zdjęcia: Jędrzej Nowicki

***

„Dziewczyny opisują świat”

Kreacja i performance: Paula Głowacka, Cristina Ferreira, Lena Schimscheiner
Kreacja i przestrzeń: Jana Łączyńska
Konsultacje: Zofia Krawiec, Katarzyna Sikora
Dźwięk: Grażyna Biedroń
Koncepcja i reżyseria: Aleksandra Jakubczak
Produkcja: Centrum Rezydencji Teatralnej SCENA ROBOCZA
Premiera: 27 IV 2018