W swojej debiutanckiej książce „Po trochu” Weronika Gogola opowiada o dorastaniu w Olszynach. Rodzinną wieś opisuje przy pomocy detali, anegdot i historyjek. Strzępki wspomnień łączą się ze sobą w opowieść o przemijaniu, rodzinie, śmierci i dzieciństwie.
Weronika opowiedziała naszej redaktorce Ani Ślusareńce o sobie, o tym jak to jest być dziewczynką (albo raczej rozbójniczką), o dorastaniu, kobietach z jej rodziny i o początkach z pisaniem.
Czytając „Po trochu” miałam wrażenie, że w dzieciństwie byłaś trochę jak Pipi Pończoszanka albo Alicja w Krainie Czarów – ciekawska, odważna, mała rozbójniczka robiąca to, co dziewczynkom nie wypada. Czy to prawda?
Hahaha, coś w tym jest. Zwłaszcza ta Pippi Pończoszanka: zdecydowanie tak! Przede wszystkim imponowała mi jej samodzielność. Ale najważniejszym z moich celów było zbójowanie. Chciałam być jak Maryna z Janosika. Ją jako jedyną pasowali na Zbójnika. A poza tym była bardzo piękna. Tymczasem ja miałam drugi podbródek i byłam nazywana przez kolegów Godzillą. Więc musiałam nadrabiać. Ale zbójowanie brałam na serio. Pamiętam, jak mój ojciec chrzestny, Waleruś, wpisał mi się do pamiętnika w imieniu Kwicoła, Janosika i Maryny. Nawet ich narysował. Zrobiłam furorę w przedszkolu (wszyscy wtedy oglądaliśmy Janosika), przynosząc pamiętnik z wpisem: Na pamiątkę wspólnego zbójowania wpisał sie Walenty Kwicoł.
W pewnym miejscu piszesz nawet: „Najgorzej być małą dziewczynką. Bycie małym chłopcem jest o wiele łatwiejsze.” Czy dziewczynki wciąż mają trudniej? Dlaczego?
Nie jestem dzisiejszą dziewczynką. Trudno powiedzieć. Z jednej strony nadchodzi era kobiet (widać to też po ostatnich protestach, gdzie zdecydowanie siłą napędową były kobiety), ale z drugiej strony, pewnie wiele dziewczynek musi jeszcze walczyć ze stereotypami i z tym, co wypada, a co nie wypada. To mnie najbardziej denerwowało. Ta niesprawiedliwość. Że chłopaki mogą przeklinać, a dziewczynki nie. Że chłopaki mogą siedzieć z rozłożonymi nogami, a dziewczynki nie itd. To oczywiście detale, ale z tego wyrastają kolejne problemy dorosłej kobiety: strach przed podaniem wysokiej stawki na rozmowie kwalifikacyjnej, ogólnie permanentny strach przed byciem ocenianą itd. Ale przyszłość dzisiejszych dziewczynek zależy od tego, jakich będą mieli rodziców. Zresztą nie tylko dziewczynek, chłopców też. Akurat przeżywam ten moment, kiedy większość moich koleżanek ma małe dzieci i zadaję sobie pytanie: na jakich ludzi ich wychowają? Zobaczymy… Dla mnie najważniejszy jest szacunek. Do samego siebie i do innych. To podstawa. Bez względu na płeć.
Czy czujesz, że w dorastaniu na wsi jest coś szczególnego? Czy myślisz, że w jakiś sposób odróżnia cię to od twoich rówieśników z miasta?
Tak. Dorastanie na wsi ma swoją specyfikę. Myślę, że masz większą odporność na pewne rzeczy, bo wieś jest surowsza. O pewne rzeczy jesteś bogatsza, ale w pewne z kolei biedniejsza. Ja miałam spore kompleksy jako mała dziewczynka. Wstydziłam się, że jestem wsiurem. Potem przerobiłam to w atut. Kiedy jesteś z małej miejscowości, najpierw mierzysz się z tym, walczysz, toczysz bój. Albo z tym wygrasz i zyskasz supersiłę, albo poddasz się kompleksom i będziesz żyć jak zahukane zwierzątko. Dzisiaj ten start się trochę wyrównuje, nie widzę już tak wielkich różnic pomiędzy dziećmi z mniejszych czy większych ośrodków. Granice się zacierają. Ale razem z tym tracimy coś pięknego. Wieś jest podporządkowana przyrodzie, pewnemu cyklowi. Przyjdzie wiosna, potem lato, żniwa i znowu zima. Żyjesz według tego. To daje spokój wewnętrzny. Wiesz, że po burzy przyjdzie dzień itd. 😉
Czy można nazwać „Po trochu” książką o przemijaniu?
Myślę, że tak. Przemijanie i dorastanie. Jedno z drugim się wiąże. No i oswajanie. Z życiem. Obwąchiwanie tego życia. Ale z nadzieją, że nie zginie to “dziwowanie się”. Bardzo mi zależy na tym, żeby nie stracić tego dziwowania.
Na obraz tego dorastania w Twojej książce składa się dużo małych drobiazgów. Dlaczego tak ważne jest dla Ciebie opowiadanie po trochu, detalami, anegdotami?
To zabrzmi jak banał, ale życie składa się z detali. Między nimi rozciąga się ta tzw. Istota. Ale to one są szkieletem. Jak te kropkowane rysowanki w przedszkolu. Od kropki do kropki i rysuje się kontur. Kiedy ktoś odchodzi, też zapamiętujesz szczegóły. Moja pierwsza miłość też już odeszła z tego świata. Czasami staram się sobie przypomnieć jego twarz. Nie mogę. Ale pamiętam jego uśmiech. Czyli detal. Kiedy myślę o mojej Babci, pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to krem Nivea. Babcia zawsze pachnie kremem Nivea. Ten zapach to taka moja magdalenka. Ojciec to dla mnie stukot sandałów. Tak po prostu jest. Ja w ogóle mam jakąś detaliczną sensoryczność. Ja widzę świat w detalach. Na przykład nie potrafię opowiedzieć o przeczytanej książce tak, żeby to trzymało się ładu i składu. Tak już mam. Ale pamiętam wrażenia, jakieś drobne pasaże. Dla mnie to zapamiętywanie detaliczne to mapowanie świata. Bez tego bym zginęła.
„Po trochu” to nie tylko anegdoty, ale też kalejdoskop postaci – rodziny, przyjaciół sąsiadów. Czy któraś z nich jest Ci szczególnie bliska?
Pamiętam taką scenę z Bożej Podszewki, kiedy Maryśka pyta matkę, czy ją kocha mniej niż resztę dzieci. A matka jej odpowiada: dziecko, mam dziesięć palców. Każdy inny, ale jak mi odetną którykolwiek z nich, będzie tak samo boleć. Nie da się tego tak wartościować. Każda z tych postaci odegrała w moim życiu jakąś rolę. Oczywiście w swojej książce “stopniuję” śmierci według ważności. Wszystko kończy się śmiercią Ojca. I tak, to on jest moją Opoką. Ale to nie znaczy, że pozostali są mniej ważni. Każdego kocha się inaczej, ale miłość to miłość, nie?
Wśród nich jest wiele silnych kobiet, czy w Twojej rodzinie jest więcej takich rozbójniczek?
Hahaha, to trzeba zapytać tych, którzy wżenili się w Gogolów. Ale zdecydowanie tak. Gogolówny mają wielkie zadki, a co za tym idzie, temperament. Tak sądzi mój kuzyn z Bochni. Coś w tym jest. Kobiety w mojej rodzinie to nie są mimozy. To silne charaktery. Bestyjki, jakby powiedział mój tata. Dlatego tak bardzo podziwiam mojego chłopaka. Niełatwo być z Godzillą. Bardzo kibicuję kobietom z mojej rodziny. Jesteśmy może trochę trudne w obsłudze, ale wiemy, czego chcemy. Moja siostra właśnie skończyła ASP i idzie jak burza. Kolejna kuzynka dostała się na ASP, z najlepszym wynikiem. No coś musi być w tych Gogolównach. Smoki zabijamy same. Jest moc, jest siła, haha. Może to mamy po prababce, Weronice Gogoli? Wychowała dziesięcioro dzieci. To nie lada sztuka.
„Po trochu” to świat bardzo intymny, osobisty. Czy nie bałaś się tak odsłonić?
Postanowiłam, że jeśli chcę pisać, to jeden do jeden. Nie cenzurować się. Nie bać się. Nie mieć żadnych zahamowań. Prawda ma największą siłę rażenia. Jedyne, czego bałam się podczas pisania, to patos. Ale mam nadzieję, że tego udało mi się uniknąć.
Czy jesteś nostalgiczna? Czy poza słowami i historyjkami kolekcjonujesz coś jeszcze?
Jestem sentymentalną kurwą spod Bistuszowy, jak powiedział kiedyś o mnie mój kolega 🙂 A tak na poważnie: pomimo tego, że mam przydomek Godzilli, to jestem bardzo wrażliwa. Często wracam do przeszłości, wspominam. W wielkiej skrzyni po prababce trzymam wszystkie swoje skarby: listy, pamiętniki, tzw. duperele. Część swoich starych zapisków publikuję na swojej facebookowej stronie Wersety Ortopedyczne. Aż dziw bierze, że byłam taką egzaltowaną, głupią siksą. Ale kiedy czytam te “Cierpienia młodej Weroniki” to od razu jest mi lepiej. Patrzę na siebie z przeszłości z pobłażaniem, ale też z miłością. Ale pewnie nie wytrzymałabym z 13-letnią Weroniką w jednym pomieszczeniu dłużej niż piętnaście minut 🙂 No więc tak… jestem sentymentalna. Lubię smutek, byleby nie trwał za długo. Najlepiej tyle, co smutna piosenka. 3:49.
Przeglądasz czasami Duchologię? Jak myślisz, skąd taka nostalgia za najntisami?
Jasne, że przeglądam Duchologię. Niedziele Polskie również. Nie wiem, chyba dlatego, że te lata dziewięćdziesiąte były jak dobre zachłyśnięcie się, były takie pełne. Również pełne nadziei. A potem, wiadomo. Najntisy to kolor, brawura, afirmacja, kicz i wolność. Pełna wolność. Tak to pamiętam. Ale jak wiadomo, wszystko kiedyś się kończy.
Co jest dla ciebie największym skarbem tych czasów? Co wspominasz z największą czułością?
Hmm… wiele rzeczy… Jajko Niespodzianka oczywiście, za każdym razem nowy skarb. I segregatory, a wcześniej karteczki. No i te ohydne dzwony z tego taniego czarnego materiału, z taką koszmarną srebrną, albo złotą klamrą. No i gumy turbo. O rety, no zaczyna się wyliczanie! Serio, nie wiem!
To Twój prozatorki debiut. Który moment tworzenia i wydawania książki był najtrudniejszy?
Siąść na dupie i zacząć pisać. Spora część tego pisania odgrywa się w głowie, trzeba to sobie wszystko wychodzić, przemyśleć, skonstruować. Najtrudniejszy był chyba moment po. Przez trzy lata, każdego dnia intensywnie myślałam o książce, godzina po godzinie. A potem nagle ostatnia redakcja i bum. Nie ma o czym myśleć. Książka się materializuje. Przychodzi na palecie i patrzysz na to z niedowierzaniem. Ale też z bezgranicznym szczęściem. Słowo staje się ciałem. Magia. Pytasz też pewnie o stronę formalną. Miałam o tyle łatwiej, że wcześniej tłumaczyłam dla swojego wydawnictwa (Książkowe Klimaty), więc z tej formalnej strony było łatwiej, bo się znaliśmy i oni wiedzieli, że coś piszę. Ale nie znalibyśmy się i nie tłumaczyłabym słowackich autorów, gdyby nie fakt, że już w okresie studiów jeździłam to tu, to tam na wszelkiego rodzaju festiwale literackie. W Polsce, na Ukrainie i na Słowacji. Im więcej robisz, im więcej działasz, im więcej niteczek wypuszczasz w świat, tym potem jest łatwiej. Zadziwiają mnie ludzie, którzy mają pretensje do świata, że coś załatwia się po znajomości. Ludzie! A co do za problem zdobywać te znajomości? Ludzie to nie wilki, w najgorszym wypadku cię zignorują, ale to naprawdę stało mi się może ze trzy razy. Okres studiów to najlepszy czas na zapuszczanie wici. Polecam.
Jak wspomniałaś, pracujesz również jako tłumaczka. Czy tłumaczenie cudzego tekstu, wczuwanie się w czyjś styl, jest łatwiejsze czy trudniejsze, niż pisanie własnego?
Nie da się tego porównać. I jedno, i drugie wymaga pokory. Ta pokora w tłumaczeniu polega na tym, żeby zapomnieć o sobie i swoim flow, a być wiernym autorowi. Być najbliżej autora, jak się da. Nawet jeśli czasem się z nim nie zgadzasz. Oddać jak najbardziej jego charakter. To jest najtrudniejsze. Nie szukanie słów i znaczeń, raczej poskramianie samego siebie. Myślę, że to mi się udaje. Pozostawiam to do oceny czytelnikom. Ale podczas pisania swoich rzeczy ta pokora też jest ważna. Nawet nie pokora, ale wręcz surowość wobec samego siebie. Uwielbiam niszczyć to, co napisałam. Bezlitośnie. Ciąć, ciachać, wyrzucać zbędne przegadanki. Burz-buduj. Najlepsza zasada pisania. Bardziej sado-maso niż przyjemne onanizowanie się własnym ego. To lubię.
„Po trochu” to książka wyrazista, znalazła już uznanie wśród krytyków i czytelników. Czy masz już w planach kolejną opowieść? Nad czym teraz pracujesz?
Tak, nie ustaję w biegu, haha. Mieszkam w Bratysławie. Już ponad rok. Tutaj buduję swoje dorosłe życie, tę Córowiznę, o której wspominałam. I to kolejne po Olszynach miejsce, do którego chcę przyłożyć lupę. To mój kolejny mikroświat. Dlatego pracuję nad zbiorem opowiadań o Bratysławie. Mam już pierwsze szkice. Znowu, jak kura, zaczynam wysiadywanie. I bacznie obserwuję. Zobaczymy. Opowiadanie otwierające zbiór będzie delikatnie nawiązywać do “Po trochu”, bo główny bohater to Riszko, mały chłopiec. Zobaczymy. Trzymajcie kciuki:)
Weronika Gogola (29) – urodzona Nowym Sączu. Wyrastała w Olszynach, którym to postanowiła poświęcić swój debiut prozatorski. Tłumaczy ze słowackiego i ukraińskiego. Skończyła Ukrainoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Debiut jest wyrazem wdzięczności za wszystko, co dała jej Ojcowizna. Konsekwentnie buduje swoją Córowiznę.
Wywiad przeprowadziła: Anna Ślusareńka (24) w redakcji „Szajn” zajmuje się przede wszystkim kulturą. Fake gamer girl, uwielbia horrory, keczup i pin-upowe sukienki. Martwi się na zapas i równocześnie marzy, że jej magisterka napisze się sama.
Zdjęcia: Michal Majerník (portfolio)