Blask reflektorów, ujęcie na srebrny wybieg. W tle słychać pierwsze popowe nuty Cover Girl i wtedy wchodzi on – RuPaul. Ponad dwa metry w obcasach, blond peruka, designerska suknia i nieskazitelny makijaż. Ru dumnie kroczy po wybiegu i wita jurorów. Wreszcie padają kultowe słowa “May the best woman win!”. Czekałam na ten moment każdego tygodnia. Był to czas tylko dla mnie, kiedy mogłam zatracić się w artystycznym kunszcie amerykańskich drag queens i ronić empatycznie łzy, gdy opowiadały swoje historie, często pełne bolesnych doświadczeń.
Ale zacznijmy od początku. RuPaul’s Drag Race to telewizyjny show emitowany od ponad dziesięciu lat w Ameryce, który doczekał się adaptacji w Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Drag Race jest jak Project Runway połączony z Top Model, tylko że z drag queens w roli głównej! Drag queen to sceniczna persona, w którą wcielają się najczęściej mężczyźni (rzadziej osoby niebinarne, cis kobiety i transpłciowe kobiety) za pomocą makijażu i ekstrawaganckich kreacji. Uczestnicy walczą o tytuł amerykańskiej Supergwiazdy Dragu i w każdym odcinku zmagają się w wyzwaniach, które mogą być komediowe, taneczne lub aktorskie. Każdy odcinek okraszony jest pokazem mody, gdzie uczestniczki prezentują swoje modowe interpretacje tematu odcinka. Na zakończenie programu dwie drag queens z najgorszym wynikiem walczą o pozostanie w programie w czasie ”Lip sync battle”, gdzie popisują się swoim performerskim kunsztem.
Moja historia z Ru Paul’s Drag Race zaczęła się dwa lata temu. Program polecili mi znajomi z pracy, którzy już od lat byli jego fanami. Wtedy nie wiedziałam nic o fenomenie drag queens, ale była to miłość od pierwszego wejrzenia! Każdy sezon zaczyna się od przedstawienia uczestników, którzy jeden za drugim wchodzą do pracowni (tzw. “Werk Room”) i próbują zrobić dobre pierwsze wrażenie, wykorzystując swoje często nieskończone pokłady charyzmy. Urzekła mnie ogromna pewność siebie uczestników – cecha, której często mi brakuje. Wcielając się w drag queens, uczestnicy programu stawali się swoim alter ego – silnym, pewnym siebie i dumnym. Drag queens nie obchodzi, co inni o nich myślą, i uważają się za centrum wszechświata – nastawienie, które w małych ilościach może przydać się każdemu z nas.
Drag czasem spotyka się z krytyką feminizmu, który zarzuca mu kulturowe przywłaszczenie kobiecości i propagowanie seksistowskich stereotypów. Rozumiem ten argument i uważam, że drag nie jest bez wad, ponieważ bawi się pojęciem płci kulturowej, a to skomplikowany i polityczny temat. Jasne, wygląd drag queens bazuje na mocnym makijażu, wysokich obcasach i sztucznych krągłościach, ale to udowadnia, że kobiecość nie ogranicza się do stroju czy wyglądu, bo każdy może założyć obcasy lub sukienkę. Po obejrzeniu nawet jednego odcinka staje się jasne, że nikt nie ma na celu poniżania kobiet lub kobiecości. RuPaul’s Drag Race wielokrotnie składał hołd kobiecym ikonom popkultury takim jaki Judy Garland, Madonna lub Diana Ross. Nie da się zaprzeczyć, że show tego typu szerzy samoakceptację, bez względu na etykietki. Drag queens mają różne kształty, kolory, wyznania i płcie. RuPaul w każdym odcinku powtarza, że „Jeśli nie możesz pokochać siebie samego, to jak możesz pokochać innych?”. Wszechobecny przekaz samoakceptacji może wydawać się miejscami zbyt cukierkowy, ale na pewno zapada w pamięć!
Drag queens takie jak Aquaria lub Gigi Good, nawet poza sceną bawią się pojęciem płci i preferują androgyniczność. Wielu z uczestników programu musiało zmierzyć się z krytyką ze strony rodziny lub społeczeństwa z powodu pasji, którą jest drag – szczególnie osoby z konserwatywnych rodzin. Niektórzy nawet nie powiedzieli swojej rodzinie o tym, czym się zajmują, ze strachu przed odrzuceniem. RuPaul’s Drag Race bardzo uwrażliwił mnie na sytuację osób nieheteronormatywnych i wzbudził we mnie pewnego rodzaju bunt wobec stereotypowego podejścia do tego, co kobiece, a co męskie. Dlaczego osoby trzecie myślą, że mają monopol na to, co normalne, i wiedzą lepiej niż my sami, jak mamy żyć, kogo kochać i jak się ubierać? Dzięki popularyzacji programów tego typu, osoby takie jak ja, uprzywilejowane na tyle, by mieć pełne wsparcie rodziny i nie musieć się kryć z tym, kogo kochają lub kim są, mają wgląd w sytuację osób, które musiały walczyć o to, by po prostu być sobą. Zazwyczaj te osoby nie są reprezentowane w odpowiedni sposób i nie mają platformy, aby adresować swoje potrzeby. Dlatego ogromny sukces dwunastu sezonów RuPaul’s Drag Race i zdobycie dziewięciu nagród Emmy jest bardzo ważnym rozdziałem w walce o prawa osób LGBTQIA+, ponieważ nieheteronormatywność wchodzi do mainstreamu!
Sukces amerykańskich drag queens sprawił, że również w Polsce rośnie zainteresowanie drag shows. W ciągu ostatnich lat przybywa zarówno nowych wydarzeń związanych z dragiem, jak i samych drag queens. Królowe takie jak Shady Lady, Adelon lub Twoja Stara zdobywają polskie sceny i serca fanów. RuPaul’s Drag Race nie tylko otworzył przede mną drzwi do magicznego świata królowych, ale pokazał, że pewność siebie ma podstawę w samoakceptacji. Polecam ten program na jesienne chandry i każdemu, kto chce nauczyć się czegoś nowego o kulturze LGBTQIA+!
Autorka tekstu: Sandra Machoń (26) – absolwentka psychologii i neuronauki poznawczej, asystentka naukowa i feministka. Lubi czytać i popularyzować naukę. Obecnie mieszka w Londynie i marzy, aby mieć psa.
Korekta: Anita Głowacka (22)
Linkedin: anitaglowacka1997
Zdjęcie w nagłówku: Bob the Drag Queen podczas RuPaul’s Dragcon 2017.
Autor: DVSROSS
Źródło: Flickr