Dorośli nie lubią odmienności. Takie oto zdanie ktoś mi kiedyś przekazał na ucho, gdy otwierałam usta, by odpowiedzieć, że kobieta ze zdjęcia nie jest moją przyjaciółką, a dziewczyną.
Wtedy to zignorowałam. Miałam siedemnaście lat i mocne postanowienie (nie)poprawy. Chciałam jak najszybciej przekazać światu, że oto zdecydowałam się na życie z dziesięć lat starszą kobietą, która jeszcze przed chwilą tkwiła w pozornie szczęśliwym związku małżeńskim. Chciałam przekazać całemu światu, że jestem cholernie szczęśliwa.
I śmiertelnie przerażona.
Kiedy odkrywałam swoją odmienną seksualność i kobiecość jednocześnie, miałam wrażenie, że raczej sobie z tym nie poradzę. W Internecie, w bibliotekach nie było książek, które opowiadają o lajfstajlu kobiet nieheteronormatywnych. Były za to poradniki typu: jak sprawić, by chłopiec się w tobie zakochał, gdzie iść na pierwszą randkę i czy warto interesować się jego hobby. Nikt nie mówił o metodach na podrywanie dziewcząt z równoległej klasy czy o tym, jak się ubrać, by obiekt westchnień wiedział, że nie chcesz się z nią tylko przyjaźnić. W ramach poszukiwań tej wiedzy dostawałam wyrywkowe teksty, że lesbijki nie istnieją, że kobiety by chciały, ale i tak skończą w małżeństwie. Obrywałam, że lesbijskość jest gwałtem na religii i żadna kobieta nie powinna myśleć o swojej intymności w ten sposób. W końcu czytałam oferty kursów psychologicznych, które miały zrobić ze mnie stuprocentową kobietę. I wiecie co?
Spotkałam Ją. Miała na imię Anka, wyglądała na maks dwadzieścia dwa lata i napisała książkę. Ba, wydała ją. Westchnęłam, kiedy pierwszy raz się o tym dowiedziałam. Oczarowana nową znajomością, zaczęłam często pisać z Anką. Wysłałam jej tekst, mój własny, który miała ocenić. Zjechała go. Tak po prostu pokreśliła większość zdań, pomądrzyła się w komentarzach i odesłała mi plik. Wkurzona do granic, zaczęłam z nią rozmawiać częściej, byleby tylko zrozumiała, że nie jestem jakąś tam gówniarą, co to z góry traktować można.
W pewnym momencie między nami zaiskrzyło, a wspólna historia potoczyła się szybko i toczy się od trzech lat. We wspólnym mieszkaniu, z mini zoo na głowie i z planami na przyszłość.
Ale nie piszę tego tylko dlatego, że chcę się pochwalić odmiennością. Chcę powiedzieć kilka słów o tym, że przyznanie się do swojej orientacji i zaakceptowanie jej to jedna ze wspanialszych supermocy. Przyznanie się do bycia lesbijką czy biseksualistką wiąże się bardzo często ze zmianą całego swojego życia. Wiąże się ze strachem, że bliscy nas odrzucą, wyrzucą z domu. Że z dnia na dzień zaczną na nas patrzeć inaczej. Że ze spojrzenia pełnego miłości powstanie oskarżycielska pustka, dojmująca i paskudna. Że już nie będziemy sobie bliscy.
Ale ten strach mija. Podczas coming outu jest nie do zniesienia, jednak potem człowiek dostaje ulgą po głowie – i rzeczywiście oddycha swobodniej.
Ta odmienność to nie choroba i nie przypadłość. To po prostu ludzka natura. Ba, w przyrodzie zwierzęta bardzo często są homoseksualne. Niektórzy kochają płeć przeciwną, a niektórzy swoją własną. Nie ma w tym nic obrzydliwego, bo miłość to miłość. Dlatego tak ważna jest akceptacja swojej orientacji. Być może w młodym wieku nie jesteście tak ukształtowane, by rzucić wszystko na jedną szalę, ale jest to idealny czas, by dowiedzieć się o sobie czegoś więcej. Pewność w działaniu to pierwszy krok do samoakceptacji w tej materii.
Kobiety nieheteronormatywne nie są też dobrym materiałem na łatwy związek. Wiązanie się z drugą osobą o tej samej płci nauczyło mnie, że również te kobiety bywają wredne, szalone i toksyczne. Nierzadko słuchają cię gorzej niż mężczyźni, częściej upierają się przy swoich ideologiach. Uwielbiają porządek lub bałagan, wymagają od drugiej połówki perfekcji lub obecności w każdej minucie ich życia. Struktura związków może być jednak identyczna jak w przypadku pary hetero. Mamy swoje obowiązki, z góry podzielone, ale często zamieniamy się rolami, na przykład, gdy jedna nie ma sił wypełnić swojego grafiku dnia. Robimy to bez szemrania, bo dlaczego jedna z nas ma się zaharowywać na śmierć?
Siła kobiet nieheteronormatywnych leży w postrzeganiu siebie. Bycie wyoutowaną lesbijką nie umniejsza twoich dokonań, wbrew opinii publicznej nie robi z ciebie marginesu społecznego. Po wyjściu z szafy staniesz się osobą bardziej otwartą na drobne dziwactwa ludzi, a także poczujesz w sobie błogosławioną odwagę i ulgę, dlatego że przyznałaś się do swojej natury. Nie wymyśliłaś jej, nie robiłaś nikomu na złość – po prostu chciałaś być sobą przy najbliższych i przyjaciołach. Ja swoją akceptuję i pomagam w tym innym, mówiąc głośno, że lesbijka to taka sama kobieta jak ta heteroseksualna. Jesteśmy po prostu zakochane po uszy w innych pięknych paniach – aktorkach, piosenkarkach, sąsiadkach.
I dobrze nam z tym.
autorka tekstu: Angela Kudenko (20) – znana też jako Angelina Caligo, pisarka, felietonistka, studentka cholera sama wie już czego. Autorka „Kobieciary” i współautorka „Na jej rozkazy”.Wymądrzająca się małolata, publikująca głównie na Spisku Pisarzy. Redaktorka dobrych tekstów, łowca literackich talentów. Z doskoku bloguje i dba o prawa tęczowych kobiet, także w środowisku pisarskim. Opiekuje się domem i swoją kobietą, nie mówiąc już o mini zoo. Miłośniczka drogich lalek i egzotycznych zwierząt.
autorka ilustracji: Aleksandra Matwiejczyk (18) większą część życia przesypia, a jak nie śpi, to namiętnie rysuje owłosione postaci. Niefortunnie dla otaczających ją ludzi uważa, że opowiada dobre żarty. Szokuje niejedzeniem warzyw. Oto jej blog i instagram.