Życie to ciągłe dokonywanie wyborów, niekończąca się droga i poszukiwanie. Szukamy kluczy w torebce, przyjaciół, wykształcenia, miłości, lecz przede wszystkim szukamy siebie. Swojego miejsca w świecie.
Minęło już siedem miesięcy odkąd jestem w Stanach, przede mną jeszcze pięć. Zostawiłam rodzinę, przyjaciół i chłopaka w Polsce, żeby spędzić rok na drugim końcu świata. Przyjechałam jako au pair, czyli w uproszczeniu niania. Au pair to nie tylko praca, ale co więcej możliwość poznania obcej kultury i ludzi z całego świata, zwiedzania oraz nauki języka obcego. Mieszkam u amerykańskiej rodziny, opiekuję się dwiema cudownymi dziewczynkami, chodzę też na zajęcia w collage’u, podróżuję, smakuję i poznaję nowych ludzi. To się nazywa życie! Jednak bycie au pair to bardzo duża odpowiedzialność i nie tylko piękne chwile. Są momenty, kiedy tęsknię za domem i brakuje mi rozmów z bliskimi. Mimo to, wiem, że moja praca jest ważna i doceniana. Otrzymuję w zamian uśmiech, miłość i świadomość, że pomagam wychować dzieci na dobrych ludzi.
Wyjechałam tydzień po moim ostatnim egzaminie maturalnym. Dlaczego? Nie wiedziałam, co chcę dalej robić, gdzie iść na studia, jaki zawód wybrać. W zasadzie nadal nie wiem. Ale jednego jestem pewna – ten wyjazd to jedna z najlepszych decyzji, jakie podjęłam.
Przed przyjazdem przemyślałam wszystkie plusy i minusy. Czy poradzę sobie tak długo bez bliskich? Jak wpłynie to na moje relacje z chłopakiem i przyjaciółmi? Tęsknota za domem była moją największą obawą. Mama na początku nie brała mojego pomysłu na poważnie. Z czasem zaczęła mnie wspierać. Od innych słyszałam, że już nie wrócę do Polski, wyjdę w Stanach za mąż, znajdę pracę albo, że jeśli już wrócę, to nie pójdę na studia, bo przecież przerwa nauce nie służy. Mimo rozterek, pozytywów było więcej, więc odpowiedź była prosta. Jedyne co mogło mnie zatrzymać to strach, ale się mu nie dałam! Raz się żyje, a kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.
Już teraz widzę, jak dużo dobrego mi to przyniosło. Tęsknota okazała się mniej straszna niż się wydawała, głównie dzięki temu, że rodzina, z którą mieszkam, bardzo ciepło mnie przyjęła i mam w nich duże wsparcie. Moje relacje z bliskimi stały się jeszcze bliższe i silniejsze. Otworzyłam się bardziej na ludzi i świat, stałam się pewniejsza siebie, poprawiłam swój angielski, a przecież to dopiero połowa mojej podróży. I co ważne, nadal daję sobie czas na poszukiwanie siebie i swojego miejsca.
Jak rozumiem “swoje miejsca”? To dla mnie miejsca w świecie i miejsca w życiu.
Pierwsza grupa dotyczy wszystkich miejsc, w których czuję się dobrze, bezpiecznie i swobodnie. Myślę, że dla wielu osób to może być dom rodzinny, mieszkanie ciotki, ulubiona kawiarnia – tam, gdzie miło powracać. Dla mnie takim swoim miejscem w świecie są strony, z których pochodzę, gdzie się wychowałam i skąd mam ulubione wspomnienia.
Następne są miejsca w życiu, czyli role, które odgrywam. Można być przecież optymistką lub pesymistką, matką lub nie, fryzjerką lub inżynierem. To także moje pasje i zajęcia, takie jak działania artystyczne i harcerstwo, gdzie pełnię rolę przewodniczki i wychowawczyni.
Wszystkie te miejsca wiążą się też z ludźmi, bo przecież jeśli otaczam się tymi, których kocham i którzy kochają mnie – nieważne gdzie jestem, czuję się dobrze.
Zdecydowałam się wyjechać na rok, na drugi koniec świata, chociaż najbardziej bałam się tęsknoty. Nigdy dotychczas nie opuściłam domu na dłużej niż miesiąc, a jeszcze w 6 klasie, będąc na obozie, płakałam, że ‘chcę do mamy’. Teraz wiem, że muszę pokonywać swoje słabości, żeby się rozwijać. Dlatego jestem odważna, szukam swoich miejsc na świecie, w życiu i wśród ludzi. I nie zapominam, że mam prawo się pomylić, zmieniać swoje miejsca, czy mieć tylko jedno lub kilka!
________________________________
Autorka tekstu i zdjęć: Julita Dąbrowska (19) – aktualnie au pair w USA, podziwia dzieci za niekończąca się wyobraźnię, tęskni za swoimi zuchami, zapalona harcerka, która zaraża innych pozytywną energią, uwielbia tworzyć coś z niczego, malować, rysować, robić milion rzeczy na raz, odnajduje się w kuchni, wierzy w Boga i lubi matematykę, a jej największą pasją jest uszczęśliwianie innych, podziwianie natury i jedzenie lodów (lub czekolady)