Żyjemy w czasach, w których z nutką satysfakcji stwierdzam: nie potrafię wybrać jednego ulubionego filmu z kategorii „główna bohaterka kocha drugą kobietę miłością erotyczną”. Na moim prywatnym podium stoją na pewno „Thelma”, „Nina” oraz „Sils Maria”.

Nie zrozumcie mnie źle – wciąż mogłoby być ich więcej i mam nadzieję, że z każdym rokiem powstawać będą kolejne i kolejne. Ale już teraz jest całkiem nieźle. Pojawia się dobre kino gatunkowe z bohaterkami nie-hetero w pierwszoplanowych rola. Więcej także takich bez pesymistycznych finałów. Moje poprzednie filmowe zestawienie wionęło nie tylko sentymentem, ale i dramatem. Uznałam, że pora na ciekawe produkcje nakręcone w ostatnich latach.

Na początku filmy, które już od pierwszych kadrów oczarowują swoją estetyką. Pierwsza nasuwa mi się oczywiście „Carol” (reż. Todd Haynes, 2015), ekranizacja powieści „The Price of Salt” Patricii Highsmith. Nostalgiczna i wysmakowana. Tytułowa Carol (ah, Cate Blanchet), mężatka z kilkuletnią córką, zakochuje się w nieśmiałej sprzedawczyni Theresie. Dla Carol nie jest to pierwszy raz, dla Theresy to budzące się uczucie do drugiej kobiety jest czymś zupełnie nieznanym. Akcja rozgrywa się w Nowym Jorku lat 50., czyli okresie pięknych strojów, ale zdecydowanie nie społecznego przyzwolenia na taką miłość. Zwłaszcza, gdy ma się bogatego i wpływowego męża, który gotów jest odebrać Carol wszystko. Równie piękny film „Vita i Virginia” (reż. Chanya Button, 2018) zdobył o wiele mniejszą popularność, chociaż osobiście nie wiem, czemu. Opowiada o miłości pisarek Virginii Woolf i Vity Sackville-West. O fascynacji, która przekracza zmysły, pochłania i potrafi doszczętnie zawładnąć. Intensywność tej relacji sprawiła, że Virginia musiała ratować się pisaniem – tak powstała powieść „Orlando”. Smakowałam ten film po kawałku, martwiąc się, że się skończy, nie chciałam nigdy wychodzić z tego świata (jak dobrze, że na półce mam listy Woolf i mogę je teraz czytać). Czułam, że odbijam się jak w lustrze w postaci Virginii, jej sposobie przelewania emocji w twórczość. Całość filmu rozkwita wrażliwością, napięciem i momentami bezbrzeżnym smutkiem. Głównie ze względu na mise-en-scène, warto wspomnieć również „The Duke of Burgundy. Reguły pożądania” (reż. Peter Strickland, 2014). Główne bohaterki łączy relacja sado-masochistyczna, precyzyjnie przez nie wypracowana. Świat przedstawiony opleciony jest setkami miękkich skrzydeł ciem i motyli, których badaczką jest jedna z bohaterek, a wszystko nasycone jest barwami, pełne szeptów i wilgoci.

via GIPHY

Gdybym nie została zabrana na „Battle of the Sexes” (reż. Jonathan Dayton, Valerie Faris, 2017), zapewne sama z siebie bym się na to nie wybrała. Biograficzny film o tenisistce Billie Jean. Niezła amerykańska rozrywka – i do wzruszeń, i do śmiechu – której dodatkowym atutem jest przedstawienie feministycznej walki o wyrównanie szans oraz płac w branży kobiecego tenisa. Podobnie sprawa miała się z „The Runways. Prawdziwa historia” (reż. Floria Sigismondi, 2010) – historią powstania tytułowego zespołu. W głównej roli Kristen Stewart, w której się podkochuję. Tym sposobem docieramy do „Sils Maria” (reż. Olivier Assayas, 2014). Faktem jest, że nie pada tutaj nic wprost na temat więzi między bohaterkami, ale nie sposób zaprzeczyć napięciu, które między nimi buzuje. Maria Enders (grana przez Binoche) jest aktorką, która dostaje propozycję zagrania w przedstawieniu rolę dojrzałej kobiety, uwodzonej przez dużo młodszą bohaterkę. Kilkadziesiąt lat temu Maria była ową młodszą, co bardzo trudno jej teraz znieść. Wraz ze swoją asystentką Valentine (graną przez moją ulubienicę) udaje się w góry, aby przygotować się do roli. Misternie przenikają się wątki głównej fabuły oraz tej ze scenariusza do przedstawienia, pokazując skomplikowanie relacji, rozliczanie się z przemijającym czasem oraz trud podjęcia decyzji, przed którymi staną obie kobiety. Nie udało mi się niestety dotrzeć do praktycznie niedostępnej online „Lizzie” (reż. Craig Macneill, 2018), również ze Stewart w roli głównej.

Krok dalej rozpościera się kraina filmów, których istotną cechą jest erotyzm. Na potrzeby tego tekstu nadrabiałam kilka zaległości – miło, kiedy oglądanie filmów można podciągnąć pod obowiązki – i muszę przyznać, że musiało upłynąć trochę czasu, żebym ochłonęła po seansie „Below her mouth” (reż. April Mullen, 2016). Nie ma co udawać, tego filmu nie ogląda się dla fabuły. Za to sceny seksu, oh to już zupełnie inna sprawa. Erotyzm Eriki Linder odgrywa tu kluczową rolę. Przyznaję zupełnie szczerze, że nie potrafię powiedzieć, czy konflikt wewnętrzny jednej z bohaterek trzymał mnie w napięciu, bowiem trudno jest oderwać oczy oraz myśli od scen seksu. I nawet mi nie wstyd o tym pisać. „The Handmaiden” (reż. Chan-wook Park, 2016) to bardzo dobry erotyczny thriller psychologiczny. Jest to zarówno uczta dla oczu (niesamowite zdjęcia oraz scenografia), jak i trzymająca w napięciu fabuła. Szczegółów zdradzać nie będę – najlepiej zostać zaskoczonym i dać się ponieść opowieści. Uwielbiana przeze mnie „Thelma” (reż. Joachim Trier, 2017) to również thriller. Film elektryzuje. Joachim Trier jest zresztą jednym z reżyserów, na którego kolejne dzieła czekam zawsze z niecierpliwością. Tym razem, co dla niego było nowością, sięgnął po wiele elementów o wydźwięku symbolicznym. Przed naszymi oczami przepełzają węże, wzburza się woda, występują zakłócenia w transmisji prądu. Rzeczywistość przeplata się z drżącymi halucynacjami religijnej Thelmy, w której rodzi się uczucie do nowej koleżanki. Ostatnim zakwalifikowanym przeze mnie do tej szufladki jest melodramat „Nieposłuszne” (reż. Sebastián Lelio, 2017, bazujący na książce Naomi Alderman „Disobedience”). Ronit przyjeżdża na pogrzeb swojego ojca, rabina wspólnoty ortodoksyjnych Żydow. Od lat nie było jej w domu rodzinnym i jak szybko się okazuje, nie opuściła go w przyjaznej atmosferze. Jej dawni przyjaciele Dovid i Esti są teraz małżeństwem, jednak Esti nie zapomniała o dawnym, zakazanym uczuciu do Ronit. Zmysłowość tego filmu jest subtelna, a przy tym bardzo czuła.

via GIPHY

Z filmów gatunkowych polecam również netflixowy thriller (z domieszką horroru) „Perfekcja” (reż. Richard Shepard, 2018). Mam do tej produkcji mieszane odczucia, ponieważ o ile seriale gatunkowe wychodzą Netflixowi dobrze, z filmami jest zazwyczaj, mówiąc delikatnie, słabo. Włączając „Perfekcję” liczyłam na ot, taką średnią rozrywką, na którą czasem mam ochotę. Byłam bardzo zaskoczona. Trzyma w napięciu, zwroty akcji zaskakiwały mnie prawie za każdym razem. Do tego ma dość kampowy styl, nie boi się przerysowania i radykalnych rozwiązań. Wszystko to postawione na ostrzu strun wiolonczelistek, którymi są główne bohaterki.

Na zakończenie polskie akcenty: „Strefa Nagości” (reż. Urszula Antoniak, 2014) oraz „Nina” (reż. Olga Chajdas, 2018). Mam wrażenie, że niewiele osób wie o „Strefie Nagości”. To nie jest mój ulubiony film tej reżyserki, ale uważam, że zasługuje na uwagę. Dwie nastolatki – biała dziewczyna z bogatego domu, ciemnoskóra córka imigrantów – poznają się w saunie. Ich wzajemne przyciąganie, uwodzenie opowiedziane zostaje bez słów, wyłącznie poprzez obraz oraz dźwięki. „Nina” to pełnometrażowy debiut Olgi Chajdas. Powiem krótko, bo z kolei przy tym filmie zdaje mi się, że jest on powszechnie znany – chciałabym, żeby było więcej takich produkcji w Polsce. Z ciekawą fabułą, solidnie zrealizowanych, wzbudzających emocje. Dodatkowo Eliza Rycembel jest naprawdę wspaniała. Bardzo chciałabym także, żeby więcej w tym zestawieniu było reżyserek – tym bardziej cieszy mnie, że za oba polskie filmy odpowiedzialne są właśnie kobiety.

I tak na sam koniec mam nadzieję, że uda mi się nadrobić „Cloudburst” (reż. Thom Fitzgerald, 2011), do którego dostępu odmawia mi amerykański Amazon. Dwie starsze panie walczą o samodzielność, sprzeciwiając się umieszczeniu jednej z nich w ośrodku opiekuńczym, na co nalega córka. Postanawiają więc uciec i stanąć w końcu na ślubnym kobiercu. Wszystko to w country klimacie, z kowbojskim kapeluszem i koszulami w kratę. Czyż nie brzmi to cudownie?

P.S. Tak, jest jeszcze „Życie Adeli – Rozdział 1 i 2” (reż. Abdellatif Kechiche, 2013) – zostało przeze mnie celowo i z premedytacją przemilczane 😉


Autorka tekstu i ilustracji: Magdalena Sobolska (27) – artystka wizualna, absolwentka Instytutu Kultury Polskiej, specjalizacji Kultura Wizualna. Chce wyrosnąć na reżyserkę-innowatorkę. Instagram to jej ulubione social media (@magdalenasobolska).