Eliza wyszła zza kamienicy osłaniającej ją przed wiatrem i zorientowała się, że przegapiła nadejście zimy. Chociaż śnieg oprószył cały chodnik, to dopiero trzepiące po policzkach krople wyrwały ją z ciepłego zamyślenia. Postawiła kołnierz całorocznego płaszcza i posuwała się do przodu, osłaniając przy tym Jagodę, którą z racji nieprzystających do pogody butów, wzięła na ręce. Każdy podmuch zdawał się świszczeć: „powinna o tym pomyśleć wcześniej, teraz ma”. Zatrzymała się przy oblanej mlecznym światłem witrynie, żeby nieco się przeorganizować i na chwilę postawiła córkę na chodniku. Zza szyby spoglądały na nie ustawione w rzędzie lalki, wystrojone w zimowe płaszcze, jak gdyby wszystkie matki na świecie dawno przygotowały swoje dzieci na zimę, z wyjątkiem Elizy.
– Ładna z nas para, co?
Spojrzała najpierw na odbicia ich sylwetek, a potem w niebieskie, oszklone oczy Jagody. Było w nich coś mądrego i spokojnego. Mogłoby się wydawać, że Jagoda wiedziała wszystko, czego Eliza nie potrafiła jej powiedzieć. Może domyślała się, że w każdej sekundzie dnia matce bzyczy w uszach lęk, że jej dziecko mogłoby zmarznąć, zatęsknić, zawstydzić się czy po prostu zmartwić. Czasami Eliza w swojej bezsilności była dzieckiem, a to Jagoda wtedy, odgrywając rolę matki, trzymała na rękach niemowlę, usilnie próbując je uspokoić i ukochać. Po cichu mówiła do Elizy „ja wiem, jesteś bardzo dzielna”. Ilekroć kobieta nie miała siły ciągnąć sanek, rozliczać rachunków, brodzić w wiecznym śniegu, tak właśnie myślała. Mimowolnie.
Dziwna zależność, czasem żartobliwa – „to co, teraz ty pociągniesz mamę?”
Nie pozwalała takim głosom wybrzmiewać zbyt często, nie chciała nawet myśleć, że Jagoda mogłaby zdawać sobie sprawę z trudów ich sytuacji. Nie fantazjowała o żadnym długu wdzięczności. Nie znosiła tego, ale te myśli przychodziły samoistnie i zawsze dawały podobne ukojenie. A gdyby pozwoliła im dojść do głosu? Może one, jako matka i córka, funkcjonowały zawieszone gdzieś poza czasem i zupełnie poza życiem, więc mogły te nadane im wcześniej role, obierać naprzemiennie? Tak Eliza myślała zawsze, kiedy córka pytała w kółko i w kółko, i w kółko: „mamo, a kochasz mnie?” Kochała ją tak wielką miłością, że wręcz obezwładniającą – taką, która istniała na długo przed nimi.
*
Jagoda w pośpiechu przejrzała się dopiero w witrynie sklepu i to tam zobaczyła dziurę w rajstopach wielkości sporej śliwki. Przez ten skrawek odkrytego ciała pod spódnicę wdzierał się ostry, zacinający skórę mróz. Może i głupio tak iść, ale nie miała już wyjścia.
Mama zawsze była gotowa przewrócić oczami, by po chwili jednak gorączkowo i nieporadnie chwycić igłę i nitkę. Bo Jagoda jest jej córką, bo ona jest jej matką, a podarte rajstopy to najgorszy wstyd. Jagoda w swojej głowie malowała wtedy portret matki wiecznie zawstydzonej, wiecznie strudzonej. Nie była pewna, czyj właściwie był wstyd, który później czuła, bo podarte rajstopy aż tak jej nie zajmowały. To raczej niepokoje matki pobrzmiewały dyskretnymi drganiami w różnych codziennych sytuacjach. Elizie trudno było uwierzyć, że już nie ceruje się rajstop i że zwyczajnie nie musi tego robić. Jeszcze trudniej było jej zrozumieć, że to żaden wstyd, jak pójdzie oczko, że ani inne dzieci, ani inne matki nie zwrócą na to najmniejszej uwagi.
Jagoda, kręcąc palcem po nagiej skórze, myślała jeszcze o matce-kobiecie niewierzącej w feminatywy, bo „ona nie potrzebuje takiej walidacji”, matce-dziewczynce, co miesiąc wypychającej majtki watą, bo „kiedyś tak było”, matce-córce złej na nieporadność własnej matki, bo ta „nie rozumie, że żyje się teraz inaczej”, a także o portrecie matki-niestrudzonej, chociaż takiej nie poznała. Widząc ją, zdejmowała z siebie na moment cały wstyd narzucony przez matczyne poświęcenie. Starała się odczytać prawdę o Elizie ze skrawków życia, do którego nie miała wglądu, bo poznały się, właściwie, tak późno.
A może widziała je cały czas? Kiedy matka pochylała się nad jej zeszytem z rezygnacją, kiedy pocierała czoło, słysząc komplement, kiedy marszczyła brwi nad gazetą i kiedy zawiązywała usta w pętelkę, przeglądając się w każdej napotkanej szybie. Jagoda wciąż widziała kobietę, której nigdy nie miała okazji doradzić czy pocieszyć. Całe to życie, życie Elizy, pulsowało gdzieś w echach „ich” życia. Jagoda coraz częściej starała się go dotknąć, bo może na tych porozrzucanych i upchniętych w pęknięciach ich codzienności kartkach, była zapisana odpowiedź na te najbardziej nurtujące ją pytania: czy kochasz mnie tak bardzo, że z łatwością przychodzi Ci mówienie o przeszłości „inne życie, nie ma co drążyć”? Czy ja potrafiłabym tak pokochać? Dlaczego zawsze się upewniasz, że kupiłam buty na zimę i dlaczego tak wstydzisz się dziur w rajstopach? Czy tak naprawdę też zahaczasz o każdą drzazgę i dlatego tak dobrze je cerujesz? Czasami miała ochotę powiedzieć: mamo, znajdźmy się gdzieś jeszcze raz, jako siostry, jako dziewczynki, jako przyjaciółki i opowiedz mi o wszystkim, czego nie rozumiem.
Tekst: Magda Glabas – urodzona w 2001 roku w Olsztynie, absolwentka filologii romańskiej w Poznaniu. Obecnie mieszka w Brukseli, gdzie zawodowo pisze technicznie, a w wolnych chwilach prozatorsko. Feministka zaczytana w Annie Ernaux, marzy o wydaniu książki, pomarańczowym domu w Normandii i podróży na Antarktydę.
Instagram: @magdaglabas
Ilustracje: Irina Tall
Korekta: Iga Dudzińska.