Haka!
Agata Puwalska
Biuro Literackie

Mogę umrzeć! Mogę umrzeć! Mogę żyć! Mogę żyć!
Mogę umrzeć! Mogę umrzeć! Mogę żyć! Mogę żyć!
Tam stoi kudłaty człowiek,
który może spowodować wschód słońca.
Jeden krok do góry! Drugi krok do góry!
Jeden krok do góry! Drugi krok do góry!
Słońce wzeszło!
Hī!

Przeczytaliście właśnie słowa tradycyjnej haki Ke mate.

Haka to maoryski wojenny rytuał taneczno-wokalny, którego celem jest zrobienie wrażenia na przeciwniku, przestraszenie go, ale także, w innych odmianach, podziękowanie mu lub powitanie. Agata Puwalska, swoim debiutanckim tomikiem z maoryską tradycją w tytule, porywa nas z foteli albo spod ściany do tego niezwykłego tańca, byśmy mogli się przyjrzeć tej dziwnej „dyskotece”, zdecydować przeciwko komu chcemy walczyć i czy w ogóle do tej walki chcemy przystępować. Z wyczuciem uczy nas wojennych kroków, a później niepostrzeżenie znika i zostawia samych z naszymi myślami.

Nie jest to dla mnie poezja z serii tej „łatwej i przyjemnej”.

Jest trochę jak chaotycznie nakręcony film na ulicy lub w tramwaju, lecz ma się wrażenie, że Puwalska trzyma kamerę na statywie. Jej obrazowanie jest zarówno surrealistyczne, jak i przyziemne; absurdalne, ale stabilne, osadzone w doświadczalnym. Autorka jest świadoma użytych przez siebie środków i narzędzi. Zdania zachwycają swoją (nie)zwykłością, a słowa – często bez związków ze sobą, wyłamane z szeregów – przyglądają się uważnie niedopasowanym do siebie kontekstom albo sobie samym w te konteksty wpisane. W rozmowie krakowskiej poetki z Michałem Mytnikiem autorka wspomina, że wiersze są budowane na podstawie „słownych teledysków”. Te połamane schematy, oderwane od siebie epitety doprowadzają nas do nowych sensów i znaczeń. Możemy sami zdecydować, czy „z miedzi wiadra ułamane huśtawki odgięte a znaki drogowe – gdzie jechać?”

To kolażowa poezja, popkulturowy koktajl, który przypomina zalewający nas strumień informacji płynących z mediów czy bezrefleksyjne skakanie po programach telewizyjnych.

Autorka znakomicie wykorzystuje to wszechobecne bombardowanie bodźcami i w konsekwencji puste ślizganie się po znaczeniach. Jakiś obraz nas dotyka, a już zaraz pojawia się następny, który gdzieś w tym poprzednim zachwycie już nam umyka, zapętla się, by zaraz następny świat nas zatrzymał i poruszył. Próbujemy w tym wszystkim złapać uciekające nam słowa i sensy, ale konfrontujemy się tylko z podstawionym nam lustrem. Puwalska ujawnia to nasze zagubienie i rozszczelnienie, ale pomiędzy słowami można u niej odnaleźć wkurzenie, surowość, precyzję pocisku, energię, dynamizm, konkret, brak często rozklejającego wiersz poetyzmu i rozczulenia. Porządkuje ona ten chaos i układa dla nas (i z pewnością też dla siebie) choreografię tańca do konfrontacji z nim.  Zdecydowanie warto wybrać się na ten poetycki spacer, na chwilę się zgubić i poodbijać się wspólnie w miejskich lustrach szyb.

Hī!


Tekst: Alicja – podróżniczka, włóczykijka, wędrowna artystka, pracuje z dziećmi w nurcie pedagogiki waldorfskiej. Marzy jej się świat i stworzenie pływającego cyrku na żaglówce. Nie lubi siedzieć w miejscu. Kocha tańczyć na plaży w świetle księżyca.

Ilustracja: Biuro Literackie