Sara nie była moją ulubioną byłą dziewczyną, o ile w ogóle była moją byłą. Drażniła mnie na początku i drażniła mnie na końcu, a i środek nie był jakoś specjalnie miły. Bywało miło. Tyle.
Gdy tamtego wieczoru przyszła do mojego mieszkania, zmuszając mnie, bym spojrzał jej w twarz po raz pierwszy od dłuższego czasu, wyglądała gorzej, niż zapamiętałem. Wcale nie była taka ładna.
-Źle wyglądasz – powiedziała, dotykając mojego policzka opuszkami palców. Poczułem łaskotanie i nic więcej. Nic więcej.
Nie podobał mi się ani ton jej głosu, ani sposób, w jaki na mnie patrzyła.
Żałowałem, że byłem nieogolony i nie miałem na sobie czystszego t-shirtu. Nie po to, żeby jej się podobać. Po to, żeby nie mówiła, że źle wyglądam.

Gdybym mógł wybrać wybrankę swojego serca, byłaby to Matylda.
Matylda miała pięć lat, gdy ją poznałem, buzię wilgotną od śliny i brudne kolana. Od razu się zakumplowaliśmy. Zrywaliśmy razem strupy z łokci, urządzaliśmy pogrzeby robakom i bawiliśmy się w pałerrendżersów. Byłem w niej zakochany na zabój, choć wtedy miłość była dla nas obrzydliwa. Uwielbiałem, gdy patrzyła na mnie zza kraty niewyobrażalnie długich rzęs i rerała, a koślawe przekleństwa prześlizgiwały się przez uchyloną furtkę wyszczerbionych zębów. Do dziś mam słabość do wulgarnych kobiet z wadą wymowy, która nie pozwala im wypowiadać litery „r”. Włosy Matyldy były zawsze niemiłosiernie splątane, jak gdyby każdego dnia drogę do przedszkola pokonywała podczas olbrzymiej wichury.
Pamiętam, jak pewnego razu dodatkowo posklejały jej się różową gumą do żucia, która traci smak po osiemnastu sekundach. Dopiero teraz mogę sobie wyobrazić wrzask tej małej, gdy po powrocie do domu mama pochyliła się nad jej głową z grzebieniem i nożyczkami. Następnego dnia przyszła obcięta na pazia, przy czym włosy z lewej strony sięgały do końca ucha, a te z prawej tylko do jego połowy. Wyglądała jak chłopak. Mówiłem do niej Matyld (nie byłem zbyt kreatywnym dzieckiem), a ona mnie biła i wyzywała od najgorszych.
Wszystkie brzydkie słowa, których dziś używam, poznałem dzięki niej.
Żadna następna relacja z kobietą nawet nie zbliżyła się do tej pierwszej.
Sara podniosła dłoń na wysokość obojczyków i zaczęła rozpinać guziki. Dopiero teraz zauważyłem, że miała na sobie absurdalnie długi sweter, sięgający połowy łydki, opinający ciało jak kokon. Dostrzegłem, że pod spodem jest tylko naga skóra, jak w jakimś kiepskim thrillerze erotycznym z początku lat 90. Bez zastanowienia powstrzymałem ją przed dalszym striptizem.
Spojrzała na mnie pytająco, jej oczy były nieproporcjonalnie wielkie. Dostrzegłem w jej źrenicach coś dziwnego, czego nie widziałem u niej wcześniej i czego nie potrafiłem zidentyfikować, a co jednocześnie wzbudzało we mnie niepokój.
– To nie jest takie proste – powiedziałem. I choć była to prawda, sam usłyszałem fałsz w swoim głosie, nie wiem dlaczego.
– Nie jest? – powtórzyła pytająco, nie w zalotny, seksowny sposób, jak można by się spodziewać, a raczej jakby chciała w tych dwóch słowach zawrzeć jakąś oczywistą prawdę, którą sama niedawno odkryła.

Pomyślałem o Nataszy.
Natasza była ładna i miła i właściwie to wszystko, co byłem w stanie o niej powiedzieć. Była po to, by przypominać mi o goleniu i żebym miał co zrobić z rękami przed snem. Niechciane wyrzuty sumienia oblepiały mnie jak paprochy czarny materiał, wspomniałem więc na początku znajomości, że nie jestem za dobry w te całe związki i żeby nie liczyła na zbyt dużo. Potrząsnęła wtedy głową ze zrozumieniem, powiedziała coś tym swoim ładnym i miłym głosem, ale jej oczy, wielkie jak guziki płaszcza, nie miały zbyt wiele wspólnego z pojętnością. Miałem wrażenie, że choć wie, że nie powinna, karmi swoje myśli nadzieją jak kaczki chlebem. Starałem się o tym nie myśleć. Starałem się udawać przed samym sobą, że jestem fair. Może nie ładny i miły, ale przynajmniej szczery.
Nigdy nie pytałem, jak minął jej dzień, nie przyglądałem jej się, gdy spała, i nie pamiętałem, czy słodzi herbatę. Ona z kolei była jak woda – dopasowywała swój kształt do mnie, do naczynia, które sobą wypełniała. O nic nie pytała, nie dopominała się o uwagę, była miła za dnia i ładna wieczorami. Miała miękkie ciało, przyjemne w dotyku, trochę jak surowe ciasto drożdżowe, zdecydowanie innej konsystencji niż kościste ciało Sary, i włosy pachnące sezonowymi owocami. Trudno powiedzieć, czy była w moim typie. Ona… Gdybym poprosił ją, żeby zmieniła kolor włosów, na drugi dzień kupiłaby farbę w drogerii. I wcale nie byłoby jej przykro.
Gdybym mógł, zakochałbym się w niej. Przeprowadzilibyśmy się na wieś, wzięli ślub, mieli trójkę dzieci i bezproblemowe życie. Pracowałbym na kierowniczym stanowisku w supermarkecie. Rutyna codzienności zmieniłaby nasz romans w niedzielny rosół, ciąg polskich seriali na tefałpe i seks tylko po alkoholu. Może bym ją dyskretnie zdradzał, a ona może udawałaby, że o niczym nie wie.
Gdybym tylko mógł.
Czy powinienem powiedzieć Sarze o Nataszy? „Nie” – natychmiast odpowiedziałem sam sobie. To nie miałoby sensu. Nie byłoby szczere. Gdyby faktycznie nie miało do niczego dojść, to przecież nie ze względu na Natę, nie oszukujmy się.

Związek z Sarą – czy to w ogóle był związek? – był inny.
Z drugiej strony – czy każdy związek nie wydaje się inny?
Miałem wiele dziewczyn, ale wszystkie szybko się kończyły.
Jeżeli coś miało odróżniać moją relację z Sarą od innych, to chyba to, że trwała trochę dłużej.
Mieliśmy kilka dobrych rzeczy.
Gdy prosiła, żebym zgasił światło, ja po prostu zamykałem oczy, a ona zachowywała się tak, jakby dokładnie o to jej chodziło.
Nie czytała poezji, ale kiedy opowiadała mi o swoich snach, we wszystkim przypominały mi wiersze.
Jej sutki miały ten sam odcień co usta.
Gdy powoli odsunęła moją dłoń – a ja już nie protestowałem – i kontynuowała rozpinanie guzików, a później zsunęła z ramion sweter wyćwiczonym przed lustrem ruchem, nie zmieniłem wyrazu twarzy.
Patrzyłem jej w oczy, jak się patrzy w przepaść.
Cały czas zastanawiałem się, dlaczego ona. Nawet nie byłem pewny, czy ją lubię. Patrzyłem na jej nagie, chude, kościste ciało – nie wiedziałem. Dotykałem jej, całowałem – i nie wiedziałem. Czułem w ustach jej smak, słuchałem jej jęków – i wciąż nie wiedziałem.
Kułwa…
Autorka tekstu: Ania Kurecka – szczęśliwie niezamężna opiekunka siedmioletniej kundelki. Feministka. Razem z przyjaciółką współtworzy Cztery Litery, firmę szyjącą bieliznę ciałopozytywną. Jej teksty można przeczytać m.in. w zinie „Drama”. Wciąż zdarza jej się określać częściej przez rzeczy, których nie lubi, niż przez te, które lubi. Przeprowadzała się dwadzieścia jeden razy i nie zawaha się zrobić tego ponownie. Obecnie mieszka w Lizbonie.
Instagram Czterech Liter: @literycztery
Autorka ilustracji: Joanna Mudrowska – minimum formy, maksimum osobowości, postaci kreślone przez Asie, jednocześnie puste, a zarazem pełne kobiecego poszukiwania formy – bycia. Na pozór abstrakcyjne, a odnajdujemy w nich cząstkę własnej intymności zbudowanej na kontrastach czerni i bieli. Przeplatanie się, nieskończoność, otwartość, połączenie i wieczne niedopowiedzenie to droga nie do odnajdywania, a poszukiwania siebie w kontekście zastanej rzeczywistości.
Instagram: @jmudrowska
Facebook: @jmudrowska
Mentorka: Tatiana Zawrzykraj
